Mowa pogrzebowa – pierwszy
„Mowa pogrzebowa” to tytuł powieści, którą ukończyłem ponad rok temu. Była wiosna, wszyscy byli szczęśliwi, a z pewnością uśmiechnięci i nic nie wróżyło katastrofy. Przyznaję: w moim życiu wcale często świat opowieści mieszał się ze światem realnym (nadal tak się dzieje) i zdarzenia opowiadane potrafiły nieoczekiwanie zjawić się w rzeczywistym świecie, a to, że zdarzenia mające miejsce realnie trafiają do opowiadanych historyjek, było i jest więcej niż oczywiste. Choć staram się raczej oddawać charaktery bohaterów; zdarzenia opowiadane są metaforą, albo wariacją tych rzeczywistych – natomiast charaktery są prawdziwe. Ta powieść jest – w moim odczuciu – ładna, bo opowiada o kobiecie i mężczyźnie którzy coś postanowili i to im się udało, mimo przeciwności, których sporo w niej się pojawia i nawet mimo to, że pierwszą jej sceną jest pogrzeb jego – jednego z dwójki głównych bohaterów. Oni zawiązali spisek, że będą szczęśliwi i o tym właśnie jest ta powieść. Ciągle zastanawiam się czy, wobec niechęci czytelników do lektur choć trochę trudniejszych (a ta powieść jest łatwiutka – ale, jak na mnie i to jest zastrzeżenie), nie przedstawiać jej w odcinkach w tym właśnie miejscu. Będę śledził głosy (bo mam nadzieję, że się pojawią) i postąpię według sugestii. Im się udało, Lali i Piotrowi. Udało się Majce i Szymonowi, właściwie udało się również pozostałym bohaterom, którzy stopniowo dojrzewali do zrozumienia, że być szczęśliwym nie jest łatwo, ale mimo wszelkie przeciwności warto. Bo to jest zupełnie inne życie. Mam nadzieję, że ten fragment będzie tego ilustracją.
– A kto to jest adwotak?
– Adwokat – poprawiła Lala. – On broni ludzi.
– Przed kim? – Majka była dociekliwa. Szymon miał trening, zatem jego miała z głowy, natomiast Majki nie dało się nigdzie upchnąć i Lala postanowiła zabrać ją ze sobą. Teraz próbowała jej wytłumaczyć, dokąd idą. Przy tej okazji próbowała również wytłumaczyć sobie, dlaczego postanowiła zabrać Majkę, bo tak naprawdę nawet niespecjalnie starała się znaleźć kogoś, kto by się nią przez tę godzinę zajął. Czyli chciała iść z Majką, a dlaczego, nie wiedziała. Cholera jasna – pomyślała – to moje dziecko i drugie dziecko też moje. Mam dwoje dzieci i to jestem ja i nie będę udawać, że tu jest coś osobnego. Ja to ja i dzieci.
– No? – Majka czekała na odpowiedź.
– Nie mówi się no, tylko tak.
– No tak, ale mi nie powiedziałaś.
– No, przed niedobrymi ludźmi.
– Nie mówi się no, tylko tak – powiedziała z przyganą Majka i wdrapała się jej na kolana. – Przed mi też?
– Dlaczego przed ci? – Lala lubiła język dzieci. Skądinąd pytanie Majki było intrygujące.
– No bo mówiłaś, że ja jestem niedobra.
– Nie mówi się no, tylko tak – odpowiedziała machinalnie Lala zastanawiając się, jak teraz wybrnąć z niechcący zastawionej na samą siebie pułapki, bo okazało się właśnie, że zastawiła. – Ale ja tylko ci mówiłam, że jesteś niedobra. Temu adwotakowi nie.
– Mu nie? – upewniła się Majka.
– No nie.
– No tak – zamyśliła się Majka. – To po co do mu chodzić?
– Bo tak.
– Ale mu nie powiesz?
Lala objęła Maję. – Nie powiem. Ale będziesz grzeczna?
– No – mruknęła Majka. – Trochę. A tam są zabawki?
– Wszędzie są zabawki – odparła Lala beztrosko. – Idziemy?
– Łaaa!!! – wrzasnęła Majka. – On ma zabawki! Idziemy idziemy!
Maja była bardzo grzeczna, a Helena bardzo zaniepokojona, bo Lala zachowywała się jak powój – tylko daj mi kogoś wokół kogo mogłabym się owinąć. Wywołała mecenasa z gabinetu i po paru sekundach pożałowała, bo teraz on zaczął zachowywać się jak powój – owinął się wokół Lali i to natychmiast, a czy ona była wokół niego owinięta? A cóż to za pytanie!
– O, dziewczynka – powiedział Piotr i uśmiechnął się.
– Świnia – mruknęła Helena. – Podrywa ją.
– Tym gorzej dla niego – półgłosem odpwiedziała Lala. – Wiesz, jaka jest Majka. Dzień dobry, panie mecenasie. Maju, przywitaj się.
– A mówiłaś, że to jest adwotak – Maja, ze stertą spinek we włosach, w za dużych spodenkach i w polarze z głową kota wyglądała niemal jak przybrane kocie dziecko. I to syjamskie, bo z oczami niebieskimi jak chaberki. Zawstydziła się po głośnym wytknięciu mamie niekonsekwencji, schowała się za Lalą i zaczęła zawzięcie coś do niej szeptać. Mama uśmiechała się, Maja szeptała, Piotr czekał. Helena patrzyła i zastanawiała się, co z tego wyniknie co chwila gryząc się w język żeby nie zapytać, czy w ogóle jest tu jeszcze potrzebna i czy nie byłoby dla wszystkich lepiej, żeby sobie poszła. Maja przestała szeptać.
– Sama zapytaj – powiedziała Lala.
– Ale ty mi mówiłaś! – Maja, z wyraźnym wyrzutem.
– Co pani mówiła? – Piotr, z uśmiechem. Szatańska przebiegłość tego pytania była wręcz niedostrzegalna, ale Majka zauważyła ją natychmiast.
– No powiedz!
– Nie, ty – trafiła kosa na kamień.
– Ty! – wrzasnęła Majka i znowu schowała się za mamę.
– Dobrze – odpowiedziała Lala z wyrachowaniem w głosie. – Maja chciała pana zapytać…
– Nie mów! – Majka wrzasnęła znowu, a Piotr pomyślał, że musi to być jakaś nadzwyczajna tajemnica o znaczeniu fundamentalnym dla przyszłości ich wszystkich i że musi się jej dowiedzieć koniecznie, bo inaczej wszystko diabli wezmą. Co to miałoby być „to wszystko” jeszcze nie wiedział.
– A czego mama ma nie mówić? – zapytał, starając się przybrać ton czarodzieja, spełniającego życzenia dziewczynek.
– Co jej powiedziałam – odpowiedziała Maja. Szeptem.
– A co to takiego? – indagował Piotr. Też szeptem.
– Nie powiem.
– Dlaczego?
– Bo siem wstydzem! – wrzasnęła Majka i schowała się znowu.
Lala i Helga siedziały cicho, wyraźnie zaciekawione ewolucją sytuacji.
– Aha – powiedział Piotr zastanawiając się, czego może chcieć mała dziewczynka która trafiła do nieznanego sobie fragmentu świata. Alicja w krainie czarów i nawet jeśli uśmiech kota jest sam z siebie niezwykły, to przecież należy do kota, który akurat zniknął i został uśmiech. A kot jest zwyczajny. – Pokażę ci mojego kolegę – zaproponował. – Chcesz?
– Kto to? – Majka wydawała się zaciekawiona.
– Niebieski zając – oświadczył.
– Nie ma niebieskich zająców – oświadczyła Majka i zawahała się. Spojrzała na mamę. Lala zachowywała powagę, choć spojrzenie jakie uchwycił Piotr wyrażało mocno uśmiechnętą aprobatę.
– Zajęcy – poprawił. – Jeden jest.
– Zajęców – Majka była skłonna do ugody. – Pokaż.
– Proszę.
Kiedy kolejne wcielenie Alicji pod eskortą adwokata – czarodzieja (co zresztą na jedno wychodzi) zniknęło w dziurze w ziemi prowadzącej do tajemniczego niebieskiego zająca, rozbawiona Lala spojrzała na przyjaciółkę.
– Teraz to ja nie wiem, po co tu przyszłam.
– Pokazać mu Majkę – odpowiedziała Helena. – Chcesz czekoladkę?
– Daj. A dlaczego?
Helena z biurka wyciągnęła kartonik. – Żeby on się złapał.
– Na Majkę? Dobre – Lala wzięła jeszcze jedną. Zza wpółotwartych drzwi dochodziły aksamitne pomruki barytonu Piotra i co jakiś czas szczebiot Majki. – Po co on ma się złapać na Majkę?
– Żebyś wiedziała co cię czeka. Ewentualnie. Schowasz dzieci w drugim pokoju?
– Poczekamy, aż zasną – Lala zachichotała.
Helena przyglądała jej się przez chwilę. – Ty, zdaje się, masz już wszystko poukładane.
– Mama, patrz! – Maja stała w drzwiach, trzymając przed sobą słusznej wielkości pluszowego zająca, koloru jadowicie niebieskiego, z czarnymi, sterczącymi jak anteny uszami oraz podobnie czarnymi, wielkości niemal płaszczowych guzików oczami. Poniżej pomarszczonego nosa zając miał wąsiki, a poniżej wąsików dwa potężne, skośnie przycięte zęby. Przednie łapki miał rozłożone, jakby chciał kogoś ułapić i (biorąc pod uwagę te zęby) natychmiast zagryźć. Lala wzdrygnęła się. – Co to za wampir?
– To jest mój najukochańszy zajączek – oświadczyła Maja. – Pitek mi go dał na zawsze. Tylko musi przychodzić piłować mu zęby, bo jemu stale rosną i nikt nie umie. Tylko on.
– Aha – powiedziała Lala z powagą. – Pan mecenas Pitek dał ci na zawsze niebieskiego zająca, któremu rosną te ohydne zęby i teraz będzie musiał przychodzić do nas, żeby mu te zęby piłować, bo inaczej ten zając pewnie by nas pozagryzał.
Piotr stanął w drzwiach i przytakiwał słowom Lali z miną, która stanowiła doskonałe przeciwieństwo złowieszczego wyrazu twarzy zająca.
– Panie mecenasie – Lila wstała – my już chyba pójdziemy. Chciałam panu podziękować. Jest pan czarodziejem i nie tylko Maja tak uważa. Ale jeszcze chciałam… – stała i zupełnie nie wiedziała, jak ma to powiedzieć, bo chciała powiedzieć zupełnie coś innego. – A honorarium? Pańskie?
Maja owijała niebieskiego zająca szalikiem, przygotowując go zapewne do opuszczenia dotychczasowego miejsca pobytu.
Twarz Piotra zrobiła się absolutnie poważna. – Tak – powiedział. – W rzeczy samej – przejechał ręką po łysiejącym czubku głowy – należy to rozważyć.
Helena pomyślała, że nie wierzy, żeby ona się do swojego szefa rozczarowała.
Piotr pokrótce wyjaśnił, jak niebezpieczne dla niebieskiego zająca i dla otoczenia są jego stale rosnące, rzeczywiście iście wampirze siekacze. – Mógłby komuś odgryźć ucho, na przykład. Albo palec. Zaczaić się i odgryźć – wyjaśnił. Maja słuchała z otwartą buzią. Dlatego on się poczuwa do obowiązku dbania o zająca nadal, nawet jeśli ten postanowił porzucić go, zauroczony małą dziewczynką. On to rozumie i nawet nieco mu zazdrości. W tym miejscu zawiesił głos i na chwilę wpatrzył się w sufit. Lala stłumiła chichot, Piotr odwrócił wzrok od sufitu spojrzał na nią z przyganą. Dlatego będzie doglądał zająca, podjął ponownie, ponieważ właśnie on posiada odpowiednie umiejętności, jak również narzędzia, aby utrzymać przerażające zęby zająca we właściwym stanie. Będzie zająca odwiedzał i prosi, aby nie było to rozumiane jako dodatkowe dla niego obciążenie. On to będzie robił z przyjemnością, natomiast tutaj pojawia się rozwiązanie kwestii jego honorarium. Nic wielkiego, jakaś herbatka, być może ciasteczko, on przyjmie wszystko z wdzięcznością. Zabieg należy wykonywać zającowi co kilka dni i on zawsze wcześniej da znać kiedy chciałby to zrobić i ma nadzieję, że wszystko przebiegnie dobrze, bo zając bywa nerwowy. Maja była wniebowzięta. Lala powiedziała ależ oczywiście co tylko pan mecenas, przepraszam, pan opiekun niebieskiego zająca sobie życzy i czekamy z niecierpliwością. Zatem do zobaczenia.
Lala i Maja poszły, zabierając ze sobą okutanego w szalik zająca, Helena też zbierała się do domu, Piotr jeszcze porządkował papiery na jutro. Wychodząc, Helena zatrzymała się, z pytaniem w oczach.
– Co takiego? – zapytał Piotr.
– Czy pan… – zawahała się. – Czy pan ma jakieś plany, albo coś w tym rodzaju? Bo wie pan, teraz Majka już nie da panu spokoju – Helena stała i czekała. Naprawdę była zaniepokojona.
Hm… – Piotr uśmiechnął się i na chwilę zamknął oczy. Widział przed sobą coś na kształt szachownicy, wielopoziomowej i bardziej przypominającej planszę do gry w go. Takiej szachownicy, jaką Juan Buñuel wymyślił do filmu „Kobieta w czerwonych butach” i nawet jeśli tamta gra i ta gra były tymi samymi, prowadzonymi od niepamiętnych czasów grami, to tamta była mroczna i zbrodnicza, a jego była radosna i figlarna, choć też absolutnie poważna. Tak sobie pomyślał i zaraz potem powiedział do siebie w duchu: Aha. Otworzył oczy. – Tak – odpowiedział. – Mam plan. Zamierzam się z pani przyjaciółką ożenić. Ale proszę nikomu o tym nie mówić, bo na razie jest to tajemnica.
10 COMMENTS
Wybacz ……..w imię miłości ………wszystko pozostałe jest tylko dodatkiem…………..
Zdjęcie jest dosłownością. Wybaczcie sobie.,
No… jest.
Pewnie czyta stronę. I wie,że jest tylko dla niej
Nie do końca tak jest. Strona jest dla wszystkich, dla mnie zatem też. Ja te wszystkie historie w jakiś sposób przeżyłem i być może mam trochę więcej do powiedzenia. Ale tylko trochę – historie już nie są moje. Żyją własnym życiem. Nie wszystkie są prawdziwe – oczywiście, dla wielu zadziałał jakiś element, impuls. Wybacz – obok swojego znaczenia tworzy nową historię. Jest inspiracją do jej powstania i opowiedzenia. Widzi pan, miłość potrafi trwać długo, ale nieuchronnie kiedyś się kończy i pozostaje przyzwyczajenie. Zachwyt nie mija nigdy. Zgadzając się kiedyś nie nakładać więzów wyobraźni zgodziłem się na zachwyt. Spłacam to – po prostu.
Moje zachwyty kończyły się wielokrotnie. Ale miłość zamknął dopiero grób.
Niezależnie od wszystkiego, wybacz mu Sherry…
Zachwyt jest tym, co przetrwa każdego z nas. Miłość nie.
Mieszam rzeczywistość z fantazjami. Może czasami za bardzo. Dawno temu napisałem,że patrząc na życie z perspektywą grobu w tle -trzeba je dobrze zagrać,zanim zejdzie się ze sceny. Chociaż to sztuka o bardzo zmiennym scenariuszu.
Anno.
Może mi się wydaje,ale tytuły książek Pana,układają się w pewien ciąg. Życie. Oko było odskocznią.
„Trzecie oko” było czymś na kształt łapania oddechu. „Magrodden” już nie – „Magrodden” był zamierzoną realizacją pomysłu. Dobrze, że się kończy. Jest kilka szkiców, w głównym nurcie. Śmiałe, nie wiem, czy nie za bardzo. Ale magiczne. Może wąski krąg odbiorców? Może tylko dla siebie?