Test ciążowy – uzupełnienie
Zgodnie z obietnicą daną wczoraj na fb – drugi fragment z blogu Fakhira. Przypomnę: Fakhir jest muzułmaninem, ale – jest sufim, czy też współczesnym jego odpowiednikiem, mocno osadzonym w ponowoczesnym świecie. To, co pisze, jest trudne w kilku wymiarach. W percepcji zapewne też, ale przede wszystkim przedstawia trudność w akceptacji, ponieważ jego punkt widzenia różni się od spojrzenia Europejczyka, najczęściej chrześcijanina. Poza tym, w tym fragmencie Fakhir pisze o Koranie – jego znaczeniu i wykładni. Pod koniec podkreśla jedną, niesłychanie istotną kwestię dotyczącą wykładni wszystkich świętych ksiąg – ale to już niech on sam. A sam Koran? Moim zdaniem warto. Pod koniec fragmentu dodałem trochę Bettiny.
„Muhammad nie zrobił niczego innego niż Mojżesz, tylko uwarunkowania były odmienne. Mojżesz tworzył religię – prawo niejako do wewnątrz, w obrębie wyróżnionej już wcześniej grupy etnicznej, czy też do tej pory wędrownej hordy uciekinierów – rozbójników, bo przecież nie codziennie zdarzały się sztuczki z manną czy też potopionymi rydwanami faraona, a jakoś trzeba było żyć i wędrować. Żydzi faktycznie musieli uważać się za coś lepszego, a przynajmniej odmiennego, bo nikogo innego nie namawiali do wiary w boskość autora przykazań. Najwyraźniej uważali, że mają coś jakby umowę na wyłączność. Podejście dość szczególne, żeby nie powiedzieć elitarne, bowiem cała reszta w takim razie była już z góry skazana – bo to nie reszta miała umowę, tylko Żydzi. Każda religia jest rodzajem kontraktu ubezpieczeniowego, niemniej to trochę tak, jakby ubezpieczać fordy, a renaulty i mercedesy już nie. W każdym razie przez kilkanaście setek lat pozostało to jakby niezauważone i Żydzi zachowywali niemal monopol na swoje ubezpieczenie. Wyłom zrobił Isa, nie tylko formułując radykalne uzupełnienie do pierwotnej umowy – uzupełnienie w postaci podniesienia stawki. Czlowiek miał być taki, jak powiedziano w tablicach i żadną miarą nie miało to być zasługą. Użyte w którymś z poprzednich tekstów sformułowanie „imperatyw kategoryczny”, przecież wiadomo skąd zaczerpnięte, najlepiej oddaje istotę żądania Isy. Człowiek miał być dobry, bo leżało to w jego, nadanych już uprzednio przez Boga, możliwościach. Pomiędzy dobrym człowiekiem a Bogiem istnieje nadal przepaść, ale skoro został on stworzony na obraz i podobieństwo, możliwym jest dla niego przynajmniej próbować przepaść przekroczyć. I dopiero to właśnie miało być zasługą. Następną, niesłychaną innowacją, niedaleko później genialnie zrealizowaną przez Pawła z Tarsu, było zburzenie monopolu żydowskiego na umowę zawartą na Synaju. Dostatecznie znane są świadectwa słów Isy zawarte w Ewangeliach aby je kolejny raz przytaczać, w każdym razie Dobra Nowina została przez Isę przyniesiona dla wszystkich i wszyscy mieli się o Niej dowiedzieć. Wierzę, że kiedyś zostanie naprawdę wysłuchana przez wszystkich, ktokolwiek by ją podjął i głosił ponownie.
Natomiast myśl Muhammada realizowała się w społeczności dalekiej od konsolidacji – społeczności stawianych obok siebie namiotów, wznoszenia osad dom przy domu i otaczania ich murem, społeczności zbierających się przy klanowym ognisku, my – tutaj, a tam – oni. Realizowała się w dziurze pośrodku cywilizowanego świata, bo przecież po jednej ręce Egipt, po drugiej Syria, w oddali świątynie, piramidy, a w środku mile kamieni i piachu, gdzieniegdzie palmy, między nimi chatynki i potem znowu piach. Na zachodzie góry a za górami wybrzeże – żyzna Arabia Felix, dawne królestwo Saby. Tam przypływają okręty z Afryki, z Indii. Rzędy wielbłądów, obwieszonych worami i koszami, ciągnące w obie strony. Na północy skalne wąwozy i świątynie Petry, od czasu trzęsienia ziemi nie mogącej powstać z kolan – świadectwo upadłej nabatejskiej świetności. Obok Palmira; ktoś opowiadał, że widział jak armia wychodziła z garnizonu, ale to świat tak inny od codziennego, że aż nierealny. Rzadko podchodził ten świat bliżej, ostatni raz kiedy po wojnie z Persami namiestnik wizytował niedaleką prowincję – widowisko wzbudzające niepokój i jak zwykle nic dobrego nie wróżące. Turmy konnych przesuwające się przed oczami, wśród nich strategos niedostępny absolutnie, a przecież to tylko wysłannik kogoś jeszcze potężniejszego. Ludzie stąd chodzili z karawanami do Damaszku; wracali przynosząc opowieści o pałacach oślepiających wzrok i wielkich świątyniach. Mówili, że dalej jest miasto jeszcze większe, jakby pustynię całą zabudować ciżbą domów stojących jeden przy drugim a w porcie postawić okrętów tyle, że morza spoza nich nie będzie widać. Tam, w pałacu tak niezwykłym, że chyba zniesionym z nieba przez dżinny mieszka władca najpotężniejszy – basileus. Jest tam świątynia, kapiąca od złota, w której cała Mekka byłaby się zmieściła i jeszcze miejsca by zostało na tych z Medyny, nie mówiąc nawet o naszej świątynce, bo ona jak stajnia przy tamtej, choć bogowie nasi też potężni i jest ich wielu. Który z nich najsilniejszy? A komu o tym decydować? Nasi bogowie są tutaj – na pustyni, a inni? Bóg sąsiadów naszych – Żydów jest nienazwany i obecny wszędzie – tak oni sami mówią, ale modlą się do Jerozolimy, a u wyznawców Isy bogów jest trzech, ale jest on jeden i też obecny wszędzie. To są chrześcijanie – tych jest wielu, bo gdzieś dalej są jeszcze inni chrześcijanie, oni się nazywają Rumani i tam też są miasta i świątynie. Tutaj bywają monofizyci, ci handlują niewolnikami – ich krainą jest Abisynia za morzem i jeszcze nestorianie wożący z Indii bambus na włócznie i jacyś inni też bywają, nierzadko trafi tutaj Pers z opowieścią o Zaratustrze, albo nawet manichejczyk – wszystko to podzielone i zawiłe. Jedna opieka nad jednym ludem – jeden opiekun nad wszystkimi. Tak powinno być.
Prześledzenie idei Proroka, zapewne przez lata kiełkującej, zapoczątkowanej na lata całe przed medytacją w jaskini, wcale nie jest łatwe, być może nawet niewykonalne i być może nie do końca uprawnione. Ale: jeśli dopuszczone są komentarze Księgi, tak samo dopuszczony powinien być domysł, jakiej i jak wielkiej przenikliwości trzeba było aby podjąć medytację. Aby pomyśleć w sposób aż tak uniwersalny. W tym akurat otoczeniu.
Istnieje inskrypcja, mówiąca o wyprawie Abisyńczyków skierowanej przeciwko Zu Nuwasowi, królowi Saby, który przeszedł na judaizm. Tenże król wspomniany jest w Koranie. „Zostali zabici Ludzie Rowu – a ogień ciągle podsycany – gdy oni siedzieli wokół niego… Oni zemścili się na nich tylko dlatego, że uwierzyli w Boga…” [LXXXV, 4-8]. Według tradycji mowa tu jest o nawróconych na chrześcijaństwo ludziach z Nadżranu, których ów Zu Nuwas kazał wrzucić do dołów i spalić.[1]
Na Półwyspie Arabskim rozpowszechniony był obyczaj, według którego niechciane przez ojców dziewczynki zabijane są po narodzeniu poprzez zakopanie ich żywcem.
To mam na myśli, pisząc o otoczeniu. A są to przypadkowo wybrane odnotowania.
Formacje państwowe mają prawo – fundament swojej funkcji i prawo to w wielu krajach związane jest z oficjalną, niejako państwową religią. Twierdzenie, podtrzymywane przez wielu pesymistycznych myślicieli powiada: nawet jeśli obyczaje da się poprawić, to moralności nie, a jeśli, to wielkim i długotrwałym wysiłkiem. Innymi słowy: zakopywania żywcem małych dziewczynek można zakazać prawem natychmiast, natomiast dopiero potem odstręczyć poprzez poprawę moralności. W przeogromnie większej części i przez przeogromnie wiekszy czas rozwoju cywilizacji poprawa moralności dokonywała się i dokonuje poprzez posłuszeństwo regulacjom religijnym. W ten właśnie sposób, jak się wydaje, osiągano pewną równowagę pomiędzy pragmatycznością prawa (które przecież nie poprzez edukację moralną, a więzienną poprawia obyczaje) a moralnością religii (która więzień w zasadzie nie zapełnia, a jedynie piętnuje tych, którzy czynią rzeczy naganne, a bogom niemiłe). Dylemat, jaki objawił się Prorokowi, tego właśnie dotyczył. W jaki sposób z rozbójniczych na poły plemion, podzielonych na najczęściej nieprzyjazne sobie klany, których obyczaje były brutalnie barbarzyńskie (abstrahując od pytania cóż to takiego właściwie jest barbarzyństwo), z zalążkowo rozwiniętymi strukturami terytorialnymi, z dziesiątkami, jeśli nie setkami bogów z których czwórka najważniejszych pomieszkiwała w Al-Kabie, domagając się ofiar z wielbłądów a być może niekiedy i z ludzi, z prawem rozwiniętym raptem do etapu pierwotnego obyczaju wewnątrz klanu, z tak utworzonego zaczynu – z nieskładnie obijających się o siebie fermentujących grud uczynić wino, przednie wino, najprzedniejsze z przednich. Uśmiech metafory: Prorok za winem nie przepadał.
Muhammad nie tworzył nowej religii, co sam wielokrotnie podkreślał. Objawienie, jakie zostało na niego zesłane, odczytał, jeśli wnioskować z zawartości Księgi, jako sygnał od jedynego Boga wszystkich ludzi, tego, który ukazał się najpierw Abrahamowi, potem Mojżeszowi i od którego przyszedł Isa. Prorok nie był twórcą, był wyznawcą. Przenikliwy obserwator, obdarzony niezwykłą wyobraźnią, postrzegający otaczający go świat w kontekście własnej wrażliwości, własnej moralności a też, co prawdopodobne, pewnego poczucia osamotnienia, czy też porzucenia jakie mogło mu od czasów dzieciństwa towarzyszyć, począł tworzyć wizję ludzkiego bytu bez osamotnienia, porzucenia, zagrożenia. Bytu niesamotnego, czy też niesamotnego „ja” współczesnej filozofii. Jaskrawo to widać, kiedy oddzielić kodeks od wyznania. Jest to łatwe, mimo że cały tekst Księgi jest i wyznaniem, i kodeksem. Sura pierwsza jest wyznaniem wszystkich następnych wyznań, modlitwą wszystkich następnych modlitw, drogowskazem wszystkich następnych drogowskazów, jest Matką Księgi. Raz wypowiedziane „W imię Boga Miłosiernego, Litościwego!” powoduje, że ktokolwiek te słowa wypowie, wszystko co uczyni po ich wypowiedzeniu, uczyni w imię Boga, Miłosiernego i Litościwego. Bowiem są tam, nawet jeśli tylko tyle wypowiemy, wszystkie pozostałe wersety, w tym szósty i siódmy: „Prowadź nas drogą prostą, drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.[2]”
Natomiast trudno jest liczyć, że wyznanie to natychmiast u każdego wyzwoli lepszą stronę jaźni, uwolni jaśniejszą stronę z mroku. Część kodeksowa jest niesłychanie rozbudowana, właśnie dlatego. Aby unaocznić, jakie czyny, jakie życie miłe jest Bogu, a tym samym i nam jest miłe, albo takim być powinno. Nie można zarzucić jej nic. Jest radykalna w dążeniu do poprawy obyczajów, sprawiedliwości, chronienia słabszych i biedniejszych. Jest radykalna w tworzeniu więzów pomiędzy wszystkimi ludźmi, nie tylko członkami klanu czy plemienia. Jest radykalna we wprowadzeniu stale obecnych napomnień na jaki sposób odmienionych oczekuje nas Bóg, a inaczej jakimi dla siebie wzajem powinniśmy być i temu służą zalecone przez Muhammada obowiązki religijne, w tym modlitwy, przecież niczym innym nie będące, jak stałym przypominaniem wyznania i kodeksu. Jest radykalnie wyrażonym dążeniem do stworzenia państwa ludzi lepszych, nie waham się tego napisać, a w domyśle państwa uniwersalnego ludzi lepszych. Poza jedną okolicznością, wspólną zresztą dla trzech wielkich religii; ta właśnie okoliczność powoduje, że wahabici są we wszystkich trzech obecni a wszystkie trzy nie pełnią roli, dla jakiej zostały zesłane, każda z nich w różny sposób i w różnym stopniu zdeformowana ingerencją ludzi którzy nie rozumieli, albo świadomie nie chcieli zrozumieć, a którym przypadła rola rządców i głosicieli. Mianowicie, pozostały one rewolucyjne jedynie dla tego okresu historycznego, w którym zostały objawione. Przecież Arabów siódmego, czy ósmego wieku Koran nauczał postępu, wszelkiego humanistycznego postępu. Czy był takim dla wieku piętnastego? Czy jest dla aktualnego wieku? Tak, Koran istniał i istnieje, zabrakło jedynie nauczycieli, zabrakło proroków. Ksiega mówi do nas, abyśmy nie obawiali się poznawać konstrukcji świata – jawnej i ukrytej, abyśmy nie lękali się wiedzy. „O zgromadzenie dżinnów i ludzi! Jeśli potraficie przeniknąć przez regiony niebios i ziemi, to przenikajcie!”[LV,33-35] Bóg poprzez słowa Księgi zachęca nas do poznawania Jego dzieł. Z tego korzystaliśmy skwapliwie, przez setki lat przodowała w tym nasza cywilizacja, później cywilizacja Zachodu. Aleśmy, jedni i drudzy, na wnioski z poznania płynące pozostali ślepi i głusi. Niegodziwym i pełnym hipokryzji jest dzisiaj przykładać tę samą miarę co niegdyś do prawa i obyczajów. bowiem o wiele więcej wiemy dzisiaj niż niegdyś i dlatego jesteśmy inni. Nie zakopiemy dziecka żywcem tylko dlatego, że tego akurat dziecka nie chcemy. (W tym akurat zdaniu głośno bębnią dawne wieki: my. My nie podejmiemy takiej decyzji. My – mężczyźni. Bo to jest dziecko kobiety. To Muhammad rozpoczął długi marsz ku zaakceptowaniu bycia człowiekiem – kobietą, tak samo jak człowiekiem – mężczyzną. To jest równoważne – mógłby powiedzieć. A ciągle jesteśmy od tego bardzo daleko.) Ale też nie powinniśmy robić wielu innych rzeczy, o których Muhammad powiedział jasno i wyraźnie, a których wahabici, ciągle wśród nas obecni, udają, że nie widzą, że nie słyszą. A to jest dobro i to dobro między innymi przynoszą do naszych namiotów kobiety. Kobiety w ogóle znacznie więcej przynoszą dobra mężczyznom, aniżeli mężczyźni kobietom. Dlatego nie tylko wysłuchajmy, ale uszanujmy i powiedzmy: niech tak będzie. A jest to zaledwie jedno z wielu do uszanowania. Świat ma jeden tysiąc i trzysta lat więcej i było dość czasu, aby nauczyć się czytać.”
Wróciliśmy do miasta. Jesień nie była miła. Dużo padało i dużo byłam sama. Miałam wrażenie, jakby wszystko wokół mnie przystanęło. Alik całymi tygodniami jeździł do Genewy testować jakiś nowy system pozyskiwania danych z chmury – zupełnie nie wiedziałam, o co w tym chodzi – wracał w weekendy, szliśmy do kina albo oglądaliśmy coś w domu, potem spać i do poniedziałku. O klubowych rozrywkach nawet mowy nie było, czasami udawało się wyciągnąć go na spacer. Chciałam też zabrać go do rodziców, na obiad. Oczywiście, chciałam, żeby tata z mamą przyjrzeli mu się i coś mi poradzili, bo trochę zaczęłam się gubić – w kółko padało i przez ten deszcz zupełnie nie było widać dalszego ciągu. Ale Alik odmówił. Powiedział, że jest nie bardzo przygotowany, że jest bardzo zajęty i przez to rozproszony, że się boi że moi rodzice mogliby odnieść niewłaściwe wrażenie i tak dalej i tak dalej… no to nie poszliśmy. Rodzice byli trochę rozczarowani.
W ośrodku było jak zwykle, dzieci na ogół uśmiechnięte a czasami trochę mniej, kilka nowych zaleceń profesora Reimanna dawało coraz lepsze efekty, a sam profesor coraz częściej pomrukiwał o doktoracie. Też trochę o tym myślałam, raczej bez specjalnej chęci i w końcu zapytałam profesora, czy naprawdę ma za mało roboty, żeby jeszcze mordować się z wypocinami jakiejś idiotki. – Ja nie – odpowiedzial profesor z chytrym uśmieszkiem. – Ale Helgi owszem.
– O! – zaniemówiłam.
– Dostał nominację i kontrakt na katedrę neuropsychologii – rzucił od niechcenia profesor.
Zdaje się, że nadal miałam otwartą buzię.
– Bardzo miło nam się współpracuje – profesor przekładał papiery na biurku. Podniósł głowę i przyjrzał mi się. – Bettinko, może napijesz się kawy? Pójdę do kuchni i poproszę.
– Sami sobie piszcie doktoraty! – chyba powiedziałam to trochę za głośno. – A kawę przyniosę, już niech pan profesor się nie fatyguje i przynajmniej jakiś pożytek ze mnie będzie.
Profesor postukał palcem w przeglądane papiery. – Podwzgórzowe sterowanie szerokością strumienia percepcji, tak się to nazywa. Oparte między innymi o twoje obserwacje. Będziesz współautorką, chcesz, czy nie chcesz.
Wstałam i wyszłam.
– Helgi prosił, żebyś dobrała bibliografię – usłyszałam jeszcze, zanim trzasnęłam drzwiami.
[1] Maurice Gaudefroy-Demombynes, Narodziny islamu, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1988, strona 11.
[2] Cytaty z Księgi za: Koran, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1986