Mowa pogrzebowa – drugi
Rzecz dzieje się kilka lat później.
– Dostałam szóstkę – mruknęła Maja, rysując zawzięcie jakieś dziwne zwierzę.
– Bardzo się cieszę – odpowiedziała. – Co to jest?
Maja nie przerywała rysowania. – To jest ośmioł. Jeszcze drugą szóstkę dostałam.
– Bardzo się cieszę, córeczko. Chodź już. Co to jest ośmioł?
– Taki zwierz. On kląska. Pitek ci powie. Jeszcze są te, no… kurdle – Maja wreszcie odwróciła się. – A pani powiedziała, żebyś przyszła porozmawiać.
Lala zrobiła się czujna. – Ale dostałaś te dwie szóstki?
– No pewno! – oburzyła się Maja. – A co tam można jeszcze dostać? Tam są same głupki, w tej szkole.
– Aha – powiedziała powolutku Lala. Zaczynała się domyślać. – I ty tak powiedziałaś? – No – burknęła Maja. – I co? Powiedziałam. A pani powiedziała, że to nie są głupki, a ty masz przyjść porozmawiać. – Przyjdę – westchnęła Lala. Wyobraźnia Piotra, która ją uwiodła niegdyś i nadal uwodziła, w wydaniu dla dzieci uciekła jej niepostrzeżenie i teraz ona popadała w brak orientacji o co chodzi w tych kurdlach, ośmiołach, w postanowieniach Szymona składanych w środku wakacji – w środku wakacji! – że on w nowym roku zacznie się serio uczyć matematyki i fizyki, bo właśnie postanowił zostać informatykiem i napisać najlepszą grę świata. Jeszcze więcej karabinów i rozbitych samochodów, jeszcze więcej trolli tłukących się bez opamiętania. – Co ono tutaj ma? – zwierzę siedzące na gałęzi miało dziwne łapki.
– Kółka – Majka rysowała dalej, teraz wielgachny tułów z mnóstwem nóżek.
– Zwierzęta nie mają kółek! – zdenerwowała się Lala.
– Ośmioły mają – Maja spokojnie rysowała dalej.
Lala postanowiła nie wszczynać sporu, ciekawa drugiego zwierzęcia. – A to co?
– Kurdel.
– Co on robi?
– On nic nie robi. W nim się mieszka.
Lala skapitulowała.
Wróciła do problemu wieczorem. Może to i lepiej, pomyślała jeszcze raz, a głośno powiedziała: od przyszłego miesiąca będę pracować z ortopedą, trzy razy w tygodniu.
Nic. Piotr przekomarzał się z Mają, Charlie wyglądał przez okno, od komputera dobiegały wrzaski Szymona.
– Od przyszłego miesiąca będę pracować z ortopedą, trzy razy w tygodniu!
Zapadła cisza. Kot odwrócił głowę, Szymon wychylił się z pokoju. – Coś się stało?
– Kolano mi przeszło. Już dawno – powiedział Piotr.
– Dokąd? – zapytała Majka. – Mama, a co to jest ordupeda?
– Nie co, tylko kto. To jest lekarz.
– Od dupy?
– Majka!!!
Piotr stłumił śmiech. – Od kości. Od platfusa i bolących kolan.
– Moja siostra jest głupia – oświadczył Szymon.
– A takich platfusów i głupków jak ty to nawet w mojej klasie nie ma! – Majka nie pozostała dłużna. – Ja się przecież tylko pytam.
– Od dupy jest proktolog – Piotr popisał się wiedzą.
Charlie sprawdzał zawartość miseczek. Puste.
– Nakarm lepiej kota – powiedziała Lala – zamiast demoralizować dzieci. Majka, co powiedziałaś w klasie?
Majka usiadła na podłodze. Tyłem do wszystkich. – One są wredne i głupie i nic nie umieją. A pani to ma świętą cierpliwość.
Nawet Charlie przestał wylizywać resztki i patrzył z zainteresowaniem.
– Powiesz wreszcie co narozrabiałaś, dziewczynko? – Lala zaplotła ręce. Kończy mi się cierpliwość, pomyślała. Czy jest tu ktoś normalny? Moje dzieci, o Boże!
Majka się rozbeczała.
Piotr wstał. – Chodź Maju. Narysujemy sobie kartofla, bardzo napastliwego i drapieżnego. A potem opowiesz o co chodzi ze szkołą.
Poszli na górę.
– Dostałem piątkę z matmy – powiedział cicho Szymon. Przestąpił z nogi na nogę.
– Świetnie, synku – odpowiedziała Lala machinalnie. A czy ona dostała jakąś piątkę?
Po kąpieli przeszła do biblioteki. Na dywanie spał Charlie, a Piotr ze szklaneczką w ręku czytał jakąś książkę. Odgięła okładkę. – Za dużo miłości?
– Czasami można się przesycić – powiedział i upił łyk. – Wszystko wokół jest świetne i szczęśliwe – łyknął jeszcze raz – i przestajemy dostrzegać zmiany. To, co nas otacza, nie jest tym samym, czym było na początku. Co nie znaczy, że uczucia są inne. Są te same, ale potrzebują dostrzeżenia świata, który się zmienił. Nie widząc w dzisiejszym świecie tamtego wczorajszego świata, skazujemy się na pewne znużenie i zniechęcenie, a to może prowadzić…
– Nie kochasz mnie już? – przerwała. – Co ty pijesz?
– Whisky – odpowiedział Piotr. – Nierozcieńczoną. A kocham cię tak samo jak na początku, ale tę ciebie – dzisiaj. Może być i tak, że ta miłość oglądana z zewnątrz jednak zmieniła się, bo ja się przecież zmieniłem, ale dla mnie – zmienionego, jest to ta sama miłość.
– No, nie wiem – Lala przysiadła na krawędzi fotela. – Nie rozumiem, ale też pewności to nie daje nawet gdybym rozumiała. I nie pij tyle.
– Ile tyle? – Piotr łyknął jeszcze raz. – Czy ty masz jakiś kłopot? O co chodzi z tym ortopedą?
– No… – Lala wsunęła się w fotel, obok Piotra. Ocknij się, pomyślała. Nie chcę piątki, ale może tróję, cokolwiek. – Będę w zabiegowym tylko dwa dni w tygodniu. Przez trzy dni będę z ortopedą. Wreszcie będę robić coś innego i wreszcie nie będę musiała słuchać tych samych…
– Kochanie? – przerwał jej Piotr. – Ci ludzie przyjdą do tego ortopedy dlatego, że ich nic nie boli? Będą mówić o czymś innym?
– Będą mówić do niego, nie do mnie. Piotruś, nie mam już siły tego słuchać.
– Kryzys – zawyrokował. – To się nazywa wypalenie. Może i dobrze, że nie do ciebie… A to ktoś nowy, ten ortopeda?
Lala zastanawiała się chwilę. Jak mu powiem tak, to będzie myślał tak. A jak mu powiem inaczej… – Nie całkiem – powiedziała. – Trochę u nas pracował, a teraz przyszedł na stałe.
– No to wiadomo, czego się po nim spodziewać – zawyrokował Piotr. – Trudny?
– Przyjeżdża do pracy na motorze – za późno zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała.
Piotr powolutku wysączył trunek do końca. Wstał, wyszedł na chwilę. Wrócił ze szklaneczką napełnioną do połowy.
– Chociaż tyle – mruknęła Lala. – Dowiedziałeś się czegoś od Majki? Mam iść na rozmowę z wychowawczynią.
– Chciała odpowiadać za wszystkich, jakoś tak. Reszta dzieci nie bardzo dawała sobie radę z czytaniem, no a Majka jak to Majka. Żywioł – zachichotał. – Pewnie nawrzeszczała na wszystkich. W sumie powiedziała to, co i nauczyciel by powiedział, tylko jemu nie wolno.
– Twoja szkoła – Lala puknęła go palcem w pierś. – Co to są te wszystkie kurdle i ośmioły, mogłabym wiedzieć?
– Twoja też, ktoś nauczył ją czytać za wcześnie. A kurdle? To takie bajki, Lem to napisał, dawno temu. Majce się szalenie podobają.
Charlie przeszedł do sypialni i miauknął.
– Koniec kląskania, ośmiole – Lala wstała. – Idziemy spać.
Ortopeda był przystojny (to akurat Lala wiedziała już wcześniej), szalenie sympatyczny i tak samo ekscentryczny. Jeździł japońskim ścigantem o mocy takiej, jak mówił kierowca przychodnianej karetki, że z taką mocą na kilogram to jego busik by odfrunął i kiedy wchodził do rejestracji w swoim iście kosmicznym kombinezonie stojący pod okienkiem pacjenci wiedzieli, że wypadnie chwilę poczekać – rejestratorki traciły kontakt z rzeczywistością. A jeszcze kiedy zdjął kask! Włosy miał długie, ciemne, lekko kręcone i w tym akurat momencie jego nieziemska prezencja przybierała charakter jakby lucyferiański. Sam, podchodzący do siebie nieco narcystycznie, widział zdaje się w sobie – i nie bez powodu – podobieństwo do Guevary i zapewne dlatego spod jego kombinezonu ukazywała się często koszulka z podobizną Che. Ponieważ informacje w kobiecym środowisku krążą lepiej niż w internecie wiadomo o nim było, że jest żonaty, separowany, bezdzietny. Czyli ciasteczko.
Działał dobrze na zbolałe panie w średnim i po-średnim wieku i miał z nimi znakomity kontakt, co Lala zauważyła już pierwszego dnia. Na mężczyzn mniej – stawał się niecierpliwy, choć nawet banalny uraz kolana u siedemnastolatka badał starannie. Robił sporo zdjęć i innych badań, sam nierzadko sięgał po usg i pacjenci w sumie go lubili, choć pacjentki zdecydowanie bardziej. Na Lalę zwalił caluteńką administrację i nie wtrącał się w nią, co jej zupełnie odpowiadało i przyspieszało pracę. W drugim tygodniu miała wrażenie, że stanowią świetny tandem i że znowu chodzi do pracy z przyjemnością. To on wyszedł z propozycją mówienia sobie po imieniu i zrobił to w trakcie przerwy na papierosa, jakich dwie zastrzegła sobie, kryjąc się wówczas w kichowatej norze pielęgniarek środowiskowych, jedynym tolerowanym azylu dla palaczy. Sam nie palił, ale przyszedł za nią i przyglądając się jej z uznaniem (miała na sobie legginsy i króciutką tunikę) powiedział, że to idiotyczne, żeby on do takiej laski zwracał się: proszę pani, bo jeszcze ludzie pomyślą, że się jej boi, a on wręcz przeciwnie. Co rozumiał przez wręcz przeciwnie nie domyślała się, ale było jej bardzo miło. Grzegorz. Miał na imię Grzegorz.
– Masz – podsunął jej talerzyk. – Spróbuj moich.
– A ty moich. Zaleję herbatę – Lala wstała. Jedli śniadanie. Przez pierwsze dni Grzesiek wykładał jakieś bezkształtne gotowce, aż Lala, trochę z litości, podzieliła się z nim domowym dziełem Piotra: plasterki jajeczka, nieco majonezu, kapusta pekińska, salami, ostry ser, ogórek i kropelka borówkowych powideł. Zjadł w milczeniu, przyjrzał się palcom,na których została odrobina majonezu. Uśmiechnął się i oblizał palce.
– Twój mąż to taka lokalna sława – bardziej stwierdził niż zapytał.
– A… nie wiem – Lala piła herbatę. – Może i tak. On sobie niewiele z tego robi. To facet. Nie zwraca uwagi na takie rzeczy.
– Przepraszam, że o tym mówię, ale taka różnica wieku… – nie dokończył i też sięgnął po herbatę. Patrzył trochę na nią, a trochę w bok.
Lala myślała chwilę. Jak ci to wytłumaczyć, bo to jest nie do wytłumaczenia w gruncie rzeczy. – Kiedyś próbowałam go dogonić, teraz czasami tylko proszę, żeby zwolnił. Poza tym… poza tym, kiedy taki mężczyzna jest w kółko zachwycony… to jak truskawki z bitą śmietaną.
– Nie znudzą się?
Lala roześmiała się. – Chyba nigdy. Są jak narkotyk. Wyobraź sobie, że ukradną ci motocykl i będziesz musiał przyjść do pracy na piechotę.
– A… – Grzegorz spojrzał na nią z chuligańskim uśmieszkiem. – A chciałabyś się przejechać?
Panika – to było jedyne, co jej przyszło do głowy. Zwariował? Z drugiej strony… nie byłaby sobą gdyby nie pomyślała: a może? – W żadnym wypadku – powiedziała z powagą. – Ja jestem matka dzieciom. A jak się rozbijemy?
Machnął lekceważąco ręką. – Nie wchodzi w grę. Z drugiej strony – znowu na nią spojrzał – coś za bardzo zaświeciły ci się oczy. No?
Teraz już wiedziała, że nie wytrzyma. – Ale jak? Trzeba mieć kask, jakiś kombinezon…
– Kask przywiozę. Włóż tylko spodnie i cieplejszą kurtkę, najlepiej taką ze ściągaczami. I weź skórzane rękawiczki – znowu ten bezczelny uśmiech. – No to jedziemy. W piątek.
Październik nie był oszołamiająco ciepły i kiedy Lala zaczęła buszować w garderobie w poszukiwaniu zapomnianej kurtki narciarskiej Piotr się zdziwił, ale nieprzesadnie. Tym bardziej, że – jak pamiętał – wyglądała w niej uroczo. Wyjazd w góry dwa lata temu był niespecjalnie udany i tylko on z Szymonem – snowboarderzy, z których jeden otwierał, a drugi zamykał tabelę wiekową – wrócili zadowoleni. Najeździli się. Majka okazała się trochę jeszcze za mała, a Lala nie znosiła zimna, w związku z czym ciągle trwały utarczki czy lepią jeszcze jednego bałwana, czy już wracają. Jednego ulepiły stojącego na głowie i ten przeszedł do historii jako najlepiej oddający ducha wakacji – ale Lala, tak czy siak, wyglądała wtedy świetnie. Teraz też, kiedy wreszcie wykopała kurtkę i ją przymierzyła. Piotr aż cmoknął.
– Laleczka. Ale naprawdę aż tak ci zimno?
– Tak – Lala sprawdzała ściągacze. – Rano jest obrzydliwie.
– Ale to narciarska kurtka.
– No to co? – stanęła przed nim w tej kurtce, która ją oblepiała jak rękawiczka, o czym wiedziała doskonale, podparła się pod boki. – Nie mogę do pracy iść w ciepłej kurtce tylko dlatego, że jest narciarska? Mnie jest zimno co rano. Wychodzisz godzinę po mnie i ciebie to nie dotyczy. Może wstałbyś rano i sprawdził, jaka jest temperatura? Poza tym, to jedyna ciepła kurtka, jaką mam.
– Kochanie…
– Nie gadaj tyle – mruknęła Lala i wyszła.
Piotr został. Wstawał rano przed Lalą, karmił kota, robił kawę dla niej i dla siebie, robił kanapki dla niej do pracy, dla Szymona do szkoły, od września też dla Majki do szkoły. Dla siebie ostatnio kładł na chleb po plasterku spod ręki – trochę brakowało mu czasu. Trzy razy w tygodniu odwoził Szymka i wracał. Czytał kwadrans, dwa, szedł do kancelarii – nie zawsze chciało mu się iść do garażu. Może coś robił źle, może coś zaniedbał? Poza tym – jedyna ciepła kurtka? Wszedł do garderoby. Na wieszakach wisiała czarna kurtka – pilotka, beżowe wdzianko z mięciutkiego, ciepłego materiału, narzutka jak ciasteczko z ciemnymi plamkami i na końcu korytarza czarny płaszczyk odcinany w pasie i układający się jak fala – spływająca z wysokości i rozkładająca się wokół talii ruchem fontanny. Zrobiło mu się wstyd. To już było kilka lat i po raz pierwszy kwestie bez znaczenia aż tak stanęły pomiędzy nimi. Niemniej, nie rozumiał. Popatrzył jeszcze raz na rząd jesiennych strojów w garderobie i poszedł spać. Lala przyszła i przytuliła się gestem właścicielki nieskończonej ilości ciepłych kurtek.
Podczas przerwy na papierosa Grzegorz poszedł za nią. Usiadł naprzeciwko i patrzył. Jak kocur. Charlie tak nie patrzył. Był jej. Nie mrużył oczu w taki sposób.
– Nie patrz tak – powiedziała półgłosem. – Bo pomyślę…
– Wyglądasz jak chuliganka z rysunkowego filmu – wyciągnął rękę.
Odsunęła się trochę. Wiedziała jak wygląda. W ciasnych dżinsach i jasnych botkach do pół łydki z pewnością nie jak żona i matka. Może jak zapowiedź przygody. A jakiej? Ty zgadnij – przystojniaku.To było niepokojące – takie zapominanie się co chwilę. Odsunęła się jeszcze trochę. – No?
– Co, no?
– A, nic.
– Aha – założył nogę na nogę. – Skończymy o pierwszej i pojedziemy.
– Poczekaj – Lala zaczęła się kręcić. – Pół miasta nas zobaczy, a po co? Pojedziemy osobno na stację benzynową przy wjeździe na autostradę, a potem już… – zawahała się – razem. Kawałek, do następnego zjazdu. Potem wrócimy i każdy pojedzie w swoją stronę.
– Boisz się plotek?
Nie odpowiedziała, bo co miała odpowiedzieć? Każdy się boi i jeśli ona akurat się nie boi to nawet jeśli powie, że się nie boi, to nie będzie to wiarygodne. Bo każdy. A ona chciała się przejechać ścigantem i nic więcej, naprawdę. Po co Piotr ma się dowiedzieć. Po prawdzie, to nie bardzo wiedziała dokąd ją ten ścigant zawiezie z Guevarą na przednim siodełku, mającym do wyłącznej dyspozycji kierownicę i manetki, ale chciała się przejechać. – Nie interesuję się. Ale po co ma kogoś zaboleć z mojego powodu.
Popatrzył na nia znowu tym swoim wystudiowanym spojrzeniem. – Dobra – powiedział. – Może masz rację.
Idąc do samochodu Lala zastanawiała się kogo on udaje.
Ufo – tak można było określić ten motocykl tylko na niego patrząc. Z przodu wyglądał jak paszczęka jakiegoś filmowego potwora z wielkimi ślepiami, z boku był obły, krągły, wydłużony ku tyłowi i górze, kończący się tam wygiętą rozkładaną rurą oparcia pasażera (chyba raczej pasażerki i to drobnej, bo miejsca tam przesadnie dużo nie było). Nie powinnam tego robić – myślała Lala – i oczywiście to zrobię. Grzegorz trzymał dwa kaski, jak dwie głowy – dwie esencje i czekał aż Lala podejdzie. Wyciągnął rękę.
– Masz ze mną łączność, słyszysz mnie, ja ciebie słyszę. Trzymaj się mocno. Nie będę przyspieszał gwałtownie, ale pojedziemy szybko. Mów natychmiast, jeśli coś będzie nie tak.
Przed założeniem kasku zdążyła się uśmiechnąć. – Ej – usłyszała jego głos w uszach. – Do mnie? – Do ciebie też – odpowiedziała. Przez chwilę było cicho, zaciągnęła osłonę i znowu usłyszała Grześka. – Wsiadaj Lalu, jedziemy.
Lala znała motocykle. Oczywiście nie takie, ale wiedziała, czego się można po motocyklu spodziewać. Stopą poszukała wspornika, przełożyła nogę, objęła Grześka – to było intuicyjne, tak się na motocyklu po prostu robiło – znalazła pałąk, umocowany przed nim, uchwyciła się mocno. – Jedź.
– Słyszę cię – powiedział w jej kasku Grzegorz. Motocykl ruszył.
Początkowo nie działo się nic specjalnego. Maszyna ruszyła, skręciła do wjazdu na autostradę, po lewym i później prawym łuku. Magia – pomyślała Lala – to jest fantastyczne. Chwilę jechali równo po czym motocykl zaczął przyspieszać – przyspieszenie i prąd powietrza ściągnęły ją do tyłu niemal wmurowując w siedzenie. Uchwyciła się mocniej, a maszyna przyspieszała coraz bardziej. Sto siedemdziesiąt – usłyszała. Jeszcze? – Tak! – odpowiedziała, zanim zdążyła pomyśleć. Kask chronił przed gwizdem powietrza – słyszała tylko szum, dość odległy, natomiast samo powietrze zrobiło się twarde, a kiedy zmrużyła oczy krawędź autostrady rozmyła się w przemykające przed oczami nieostre pasmo. – Dwieście dziesięć. Na zjeździe zawrócimy, za trzy kilometry. Podobało się? – Adrenalina do nieba – odpowiedziała. Ale chciała już być w domu.
– Patrz, wraca – powiedział stojący na wiadukcie policjant do kolegi przy radarze – ten świr. Zdążysz?
Drugi policjant chwycił stelaż z aparatem i bez słowa pobiegł na przeciwną krawędź wiaduktu nad autostradą. – Jest – powiedział – ale tylko sto sześćdziesiąt. Numery wyraźne. Szef jest na stacji przy zjeździe. Poproś, niech go przytrzyma. W minutę dojedziemy.
Pierwszy policjant sięgnął po mikrofon.
– Czwarty raz poluję na zajoba i wreszcie się udało – powiedział ten od radaru wysiadając z radiowozu. – Najchętniej bym mu wpierdol spuścił. Ze dwa razy grzał dobrze wyżej dwustu.
Na poboczu stał drugi radiowóz, za nim skosem motocykl, przy motocyklu tyłem do nich szczupła sylwetka z kaskiem w ręku. Dlugie włosy, niemal czarne.
– Jeszcze jedna idiotka w kolejce na intensywną – mruknął pierwszy. Kobieta odwróciła się. – O żesz ty!
– Co?
– Pani mecenasowa. Ja pier… Dzień dobry pani.
– Dzień dobry – Lala uśmiechnęła się najładniej, jak umiała.
Obaj policjanci zasalutowali i oddali uśmiech. Z zaskoczeniem, ale również z przyjemnością.
– No, to tak – policjant z drugiego patrolu zamknął notes. – Powinien pan z radiowozu wysiąść bez prawa jazdy, w zasadzie. Koledzy polują na pana od paru tygodni. Mamy fotkę na której jedzie pan dwieście trzydzieści i jest to pańska fotka z pewnością, tyle, że z przodu – chrząknął z irytacją. – Tabliczka rejestracyjna. Wy wszyscy wiecie, że możemy wam nagwizdać ze zdjęciem z przodu. Koledzy mają pana na stu sześćdziesięciu, ale to mały pikuś przy reszcie pańskich wyczynów. To ja zrobię inaczej. Pan jeździ tą trasą regularnie, to już wiemy. Złapiemy pana jeszcze raz, to zbierzemy wszystko do kupy i wystarczy, żeby pan na długo pożegnał prawo jazdy. Pouczam pana, że dawcy narządów są potrzebni, ale nie sądzę, żeby z pana jakieś narządy były do uzyskania przy tych prędkościach. Tak że wolniej proszę. Będzie pan przynajmniej użyteczny. – Proszę – oddał Grzegorzowi dokumenty. – Do nie widzenia się z panem.
– Dlaczego właściwie go puściłeś? – zapytał ten od radaru, kiedy Grzegorz zamknął drzwi radiowozu.
Policjant zamyślił się. – Ja go lubię.
– Kogo? Tego wariata?
– Nieee – cichy śmiech. – Mecenasa. Bo to jego żona z nim jechała.
– No, wiem – ten od radaru czekał.
– Z niej jest zresztą też… taka fajna lala.
– Też wiem. Ona zresztą ma tak na imię.
– To od Eulalia – policjant zamyślił się znowu. – Pamiętasz tę sprawę z rozwalonym passatem za poprzedniego komendanta? Ja kogoś kryłem, a ten ktoś mnie później wrobił, już w trakcie śledztwa. Jego adwokatem był właśnie mecenas i on poprosił mnie na rozmowę. I okazało się, że właściwie jestem bez wyjścia. Pójdę siedzieć na własne życzenie, bo mam głupi honor. Dobrze, powiedziałem wtedy, honor trzeba mieć jeden do wszystkiego – policjant patrzył na Lalę wsiadającą na motocykl. – Fajna dupa.
– I co?
– A, nic. On się trochę wkurwił i powiedział, że też nie lubi jak z nim w ciula lecą i załatwi to po swojemu. Zawarł z prokuratorem ugodę, podobno ich wszystkich nieźle zaszantażował. Tamten dostał zawiasy, komendanta przenieśli, a mnie nikt nie ruszył. I wiesz co? – zaczął się śmiać. – Najlepsze było potem! Parę miesięcy później przyszedł do mnie ten złamas i pyta ile mecenasowi dałem za takie załatwienie sprawy. A ja mu nic nie dałem! No to tamtemu tak powiedziałem, tylko wcześniej dałem jemu, ale w zęby. I jeszcze dodałem, że to nie za siebie, tylko za mecenasa, że się o nim brzydko wyraził.
Ten od radaru drapał się po policzku. – No dobra, ale czemu go puściłeś? Bo dalej nie wiem.
– Bo to jest tak – policjant rozparł się wygodniej. – Mnie mało obchodzi, czemu on wozi jego żonę, ale wolałbym, żeby nie woził. To teraz, jak już wie, że mamy na niego oko, to jej wozić nie będzie, albo ona trzy razy pomyśli, zanim na ten motor wsiądzie. To jest małe miasto i przecież wy wszyscy zaraz polecicie z ryjem do swoich bab. A ja was proszę, żebyście tego tak od razu nie robili. Może ona chciała się tylko przejechać? W końcu równo pod sufitem ona nie ma i to wiedzą wszyscy. A po co ma jemu być przykro? Ja go i tak troszkę uczulę, a wy macie być cicho. Mandatu nie było, a co w notesie, to moje. Masz być cicho i twój kumpel też a nie, to skończy się sielanka i pójdziecie na inną zmianę. Źle ze mną nie macie i tyle to możecie dla mnie zrobić.
– Głupio wyszło – powiedział Grzegorz. – Przepraszam cię. Oni, zdaje się, polowali na mnie, ale dlaczego nie dostałem mandatu, to zupełnie nie rozumiem.
– Ja też nie – zaśmiała się cicho Lala. Stali na parkingu pod stacją benzynową, przy alfie, motocykl stał nieco dalej. – Grześ, nie przejmuj się, oni od tego są, a dlaczego ci mandatu nie dali, to ja też nie wiem. W końcu nas sfotografowali, nie? Może nas lubią, ciebie, albo mnie?
– Chyba ciebie – mruknął Grzegorz.
– E tam, nie bądź taki. To było fantastyczne, prowadzisz maszynę świetnie i naprawdę… Grześ, nie bałam się nawet przez chwilę.
– O to chodziło – powiedział, teraz półgłosem. – Słuchaj… a, już nic.
Lala zrobiła pół kroku. – Grześ, jeśli mogę coś dla ciebie zrobić, to powiedz. Na pewno to zrobię.
– Nie – Grzegorz cofnął się. – Nic nie możesz zrobić. A to, co zrobiłaś, to i tak za dużo. Lalu, gdybym miał kogoś takiego jak ty… – odwrócił się i poszedł do motocykla. Wsiadł, pomachał jeszcze, ruszył. Lala przez chwilę patrzyła, wsiadła do auta. Wyciągnęła telefon.
– Lalu?
– Czasami robię dziwne rzeczy, ale nie powinieneś mieć wątpliwości. Ja jestem zachwycona. Tobą. To przez ciebie taka jestem.
– Obyś nigdy nie była inna – śmiech Piotra. – A ja ani myślę się zmieniać.
Patrzył na zdjęcia z radaru i zastanawiał się. Przed zdjęciami były dwa telefony: ten nieoczekiwany od Lali, przed paroma dniami, i ten już oczekiwany, od znajomego gliniarza, poczciwca, którego dwóch cwaniaków chciało wrobić parę lat temu. Bo najpierw ten gliniarz zostawił Heldze kopertę, do jego rąk własnych – tak powiedział – a potem zadzwonił. Zdjęcia w kopercie też były dwa. Leżały sobie przed nim, jedno na drugim, a on się zastanawiał. Na tym z wierzchu motocykl był z przodu, a pod spodem był parametr: 212 km/h. Na tym pod spodem motocykl był z tyłu, z doskonale czytelną tabliczką rejestracyjną, dziewczyną w kasku i w narciarskiej kurtce siedzącą z tyłu (tylko dziewczyna może tak siedzieć, a jeszcze ta kurtka) i parametrem: 161 km/h.
– Panie mecenasie, proszę mnie źle nie zrozumieć. Ja jestem panu zawsze zobowiązany i to dlatego. Myśmy ten motocykl zatrzymali i to była pańska żona z tym świrem. Bez konsekwencji i jest tylko notatka u mnie. O pouczeniu. Chłopaki z mojej zmiany nic nie powiedzą, przynajmniej póki co. Pąństwu się układa, a mnie tylko o jedno chodzi. Niech ona z nim nawet na hulajnogę nie wsiada. To jest samobójca, panie mecenasie, on tak jeździ jakby chciał puścić kierownicę na tych dwustu i odlecieć raz na zawsze. To lepiej, żeby wtedy był sam.
– Dzięki – powiedział Piotr. – Dzięki, że pan o mnie pomyślał. Za takie załatwienie sprawy też dziękuję. A… – wstrzymał oddech na chwilę – coś o nim jeszcze wiecie, o tym niby samobójcy?
– Lekarz, pracuje u nas w przychodni na godziny. Przyjeżdża trzy razy w tygodniu. Panie mecenasie, ja zajrzę do krajowych rejestrów i dam znać.
– Dziękuję.
5 COMMENTS
Życiowe. Słodko-gorzkie. Córka czyta Lema? To dobrze.
To powieść, panie Andrzeju. Teraz zna z opowieści. Będzie czytać, mam nadzieję.
Słodko-gorzka Sherry.
Słodka. Nawet jeśli gorzka.