
Kobiety i Grześ – osiemnasty
O złym pomyśle – tylko na razie nie wiadomo, że on jest zły, o seksie wciskającym się przez każdą szparę, o propozycji powtórki kawałka życiorysu Schroedingera, o reakcjach pierwotnych, o tym, czego możemy nie wiedzieć kiedy wydaje nam się, że wszystko wiemy, o pijaństwie kotów, o fortepianie, o orgazmach, które kiedyś były podobno lepsze. Tak mniej więcej. A kota na odwyk!
Olśniło go. Wyciągnął komórkę, zrobił szybko kilka zdjęć, karpia wrzucił do wody, wstał. – Idziemy, Charlie – powiedział. – Będzie Jerycho. Tylko nie tu, a tam.
Postawił Gallardo pod kliniką, kilka osób obejrzało się, jacyś studenci zaglądali do wnętrza. – Przy bliższym poznaniu rozczarowuje, poza jednym – powiedział. – Ale też tylko o to jedno chodzi.
Jakaś dziewczyna roześmiała się, chwyciła klamkę, spojrzała pytająco. Pokiwał ręką, wszedł do budynku. Schody, hall, Mrówka była zajęta, coś uzgadniała z szefową. Usiadł w hallu, przeglądał prozdrowotne periodyki. Gdybym zaczął to wszystko jeść, zakraplać, smarować – pomyślał – to nie wiem, czy bym kwartał przeżył. Szefowa wyszła z gabinetu, podeszła.
– Karolina będzie jeszcze parę minut zajęta – uśmiechnęła się. – Zapraszam do siebie.
Fajna pięćdziesiątka, pomyślał wchodząc do gabinetu. Taka figlarna.
– Niech pan siada, panie doktorze. Herbaty, kawy?
Zawahał się. – Herbatę, jeśli można.
– Bardzo proszę – zakrzątnęła się wokół stolika z boku. – Wie pan, jeszcze nie zaczęliśmy, a już się zrobiła awantura. Szef neurologii, tej dorosłej, ma do nas żal. Podobno podebraliśmy mu pana posługując się – zachichotała – sposobami, że tak powiem, pozamerytorycznymi.
– Nie rozumiem.
– Karolina – postawiła przed nim filiżankę. – Jej… osobowość, tak to wyrażę. Państwo znaliście się wcześniej?
– Nie – mieszał cukier. – Może gdzieś się spotkaliśmy, przelotnie. Szef Zakładu Fizyki Medycznej jest jej mężem, tak się zorientowałem. Zachował się sympatycznie, a że na współpracownicę zaproponował swoją żonę? – wzruszył ramionami. – Właściwa osoba we właściwym miejscu i czasie. Wszystko po prostu pobiegło. Natomiast pan profesor… może nie zawsze trzeba być tak zachowawczym? To zresztą nieuprawnione – machnął ręką – bo co nam z tego projektu wyjdzie, to jeszcze nie wiadomo.
– To niesłychanie ambitne – patrzyła na niego. – Pan myśli o jakimś urządzeniu? Z tego, co mówiła Karolina… To trochę dziwne, bo cały czas odnosiłam wrażenie, że ona pana doskonale zna. Co najmniej. Ona jest, jakby to powiedzieć… – zamyśliła się. – Może i zafascynowana samą ideą, ale jakby zirytowana i ja tutaj nie rozumiem.
Napił się herbaty, wytrzymał. – Ja też nie. Projekt zawiera w sobie potężną dawkę matematyki i to może to, ale tutaj pan docent obiecał się włączyć. Jej mąż – uzupełnił.
– Może – nie wydawała się przekonana. – W każdym razie ja zawsze jak najchętniej i oczywiście wystąpię o grant dla projektu.
– Będziemy wdzięczni – odpowiedział. – Ale nie jest to konieczne.
– Tak, wiem. Jest pan dostatecznie zamożny, tak słyszałam. Doktorze – patrzyła dla niego z uwagą. – Dlaczego pan to robi?
Uśmiechnął się do siebie, w środku. – Lubi pani „Gwiezdne wojny”?
– Lubię – odpowiedziała. – Choć bardziej pierwsze epizody. Zawsze chciałam być księżniczką Leią.
– Ja jestem taki Han Solo – zamyślił się. – A ten projekt to mój wymarzony statek kosmiczny, „Sokół Millenium”. Jest mi absolutnie niezbędny.
– Dla zdobycia księżniczki?
– Co to jest, że jak ludzie słyszą o tym projekcie, to natychmiast zaczynają myśleć o seksie? – Karolina była stanowczo za blisko. Zauważył, że podoba mu się to.
– To przez ciebie – powiedział mając jej usta parę centymetrów od swoich. – Jesteś naładowana erotyką jak rakieta paliwem. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent, pozostaje ten jeden, tkwiący na czubku. Ten jeden widzą wszyscy i wszyscy domyślają się, co go napędza. Przestań.
Odsunęła się. – Masz tutaj dwieście godzin rejestracji i trzydzieści minut napadów – sięgnęła za siebie i podała mu pendrive’a. – Powinniśmy może to omówić, uzgodnić?
– Tak – odpowiedział. – Pewnie, że tak. Potrzebuję odpowiedzi na mnóstwo pytań. Ale najpierw muszę się dowiedzieć, czy to jest w ogóle do ugryzienia. Muszę to przepuścić przez program. Przedtem go zmodyfikować, a to będzie praca z papierem i ołówkiem.
– Mogłabym ci pomóc – Mrówka patrzyła na niego i znał to spojrzenie. – Pamiętasz Schrödingera?
– Jestem samotnikiem, przynajmniej kiedy liczę – odpowiedział. Pamiętał Schrödingera. Pamiętał, że ten swoje słynne równanie, podstawowe dla mechaniki kwantowej, sformułował dzieląc czas podczas urlopu w Alpach pomiędzy kochankę w sypialni, a papiery na biurku. Też tak chciałby i nie było to nieprawdopodobne. Miriam śpi, a on torturuje komputer. Siebie też. Fenomenalna tortura.
– Kłamiesz – powiedziała Mrówka.
– Nie – powiedział. – Albo nie aż tak, jak myślisz. Ostatnio próbowałem stworzyć dom. Dla siebie uważam, że się udało. Za parę tygodni będzie gotowy. Na przyjęcie pierwszych gości. Będziesz? Oczywiście z Andrzejem i dziećmi?
– Tak – odpowiedziała. – Może wreszcie czegoś się dowiem. Dziękuję za zaproszenie.
Już jadąc postanowił zjeść coś na mieście, a po powrocie do domu zabrać się za obliczenia. Zadzwonił do mamy.
– Ani się waż – prawie warknęła i nagle złagodniała. – Tak, Grzesiu. Zjedz na mieście. Bo wiesz, Tomek po południu będzie sadzić róże i on swój kotlet już zjadł, ale tak trochę popatrywał na twój. To ja mu go dam, a ty, kochany, zjedz coś na mieście.
– Jaki kotlet?
– Schabowy.
– Duży?
– Tak. Dobrze wypieczony.
– Dziesięć minut – teraz on prawie warknął wyobrażając sobie Tomasza, jak pastwi się nad jego kotletem schabowym, jak go pożera. Schabowe mamy też były legendarne.
– Dobrze, synku – powiedziała pogodnie mama. – Mam nadzieję, że kotlet doczeka.
Docisnął gaz, lambo zawyło. Czy naprawdę wszystkie kobiety musiały na niego mieć wszystkie możliwe sposoby?
Po czym popadł w lenistwo. Po takim obiedzie? Pendrive,a ulokował we właściwym porcie, skopiował dane, przejrzał. Wieczorem – zdecydował. Wieczorem je uporządkuje i przygotuje do wprowadzenia w program. Natomiast… Z mężem i dwójką dzieci, czy też mimo ich, Mrówka pachniała. Nie tylko zresztą, bo wyglądała i zachowywała się też. Może on to wszystko źle interpretował? Może mu się tylko wydawało. Sięgnął po telefon.
– Czy wszystko wydaje mi się tylko? – zapytał.
– Nie – odpowiedziała Miriam. – Wszystko to jest naprawdę, Ozyrysie. Ja jestem Isis, twoja siostra i kochanka. Jedyna różnica, że nie ja ciebie, a ty mnie ratujesz z rąk Seta. Długo nie wiedziałam, co to jest nadzieja.
– Przyjedziesz?
Roześmiała się. – Tak. Ja się tam świetnie czuję, z mamą i z tobą. Nawet u siebie nie mam różowej sypialni, nie przyszło mi do głowy. Że jestem taka…
– Dziewczęca?
– Tak.
– Jesteś.
– Dzięki tobie.
– Kocham cię.
– Ja też cię kocham. Ach… Ale dzieci, te wszystkie absurdy. Moje fochy, nie śpię z tobą dzisiaj, muszę wyjść, wszystkie płacze i złości, sterta codziennych banałów, zniesiesz to? To jest nieuchronne, jeśli uda ci się mnie wyzwolić, zdjąć kajdanki. Na pewno chcesz je zdjąć?
– Tak, bardzo. Zostaniesz moją żoną?
– Przecież już ci odpowiedziałam – śmiech. – Hersz, jesteś w moim życiu pierwszym mężczyzną, przy którym zaczynam marzyć o dzieciach. Oczywiście nie możesz wykluczyć, że właśnie dojrzałam, a ty akurat się zjawiłeś. Może to być taki przypadek.
Zamyślił się. – Miriam, a na jak długo taki przypadek oceniasz?
– Na zawsze.
– Ile jeszcze dni?
– Cztery. I nie waż się – znowu śmiech – dotykać swojego najlepszego przyjaciela. Sama to zrobię.
– Dayn[1] – odpowiedział. – On i ja.
– Deyn[2] – powiedziała Miriam. – Ja, cała.
A Set? Gdzież ukrył się Set?
I jakby na życzenie, żeby on mógł uwolnić się od rojeń o Miriam, z niebios spadły ponownie dzwony jerychońskie, na co on przypomniał sobie natychmiast niesłychanie przewrotną ideę, jaka objawiła mu się rankiem nad sadzawką. Obejrzał zdjęcia – były bardzo wymowne: na jednym z nich ryba sprawiała wrażenie umierającej, na drugim wyraźnie zatroskany Charlie popychał jej zwłoki w kierunku wody. Uśmiechnął się nieco złośliwie, ale postanowił zacząć od maila do proboszcza – uprzejmego, a jakże! Adres znalazł szybko: parafia pod wezwaniem świętego Michała Archanioła i wieś, w którą czuł się coraz bardziej wrośnięty. W kościele parafialnym był ze dwa razy; eklektyczna cepeliada, tak by to określił. Mama bywała tam częściej, choć nie regularnie.
W mailu wyjaśnił, że nie przemawia przez niego niechęć do obrzędów religijnych, które szanuje i w gruncie rzeczy lubi. Jedynie intensyfikacja pewnych ich przejawów wydaje mu się przesadna i czy ksiądz proboszcz widziałby możliwość zejścia z tą intensyfikacją z nowego, nieco zaskakującego diapazonu, do poprzedniego, dyskretniej przypominającego o powinnościach religijnych. Poprzedni, według jego odczuć, ciepło dawał znać o sobie, natomiast nowy czyni to z akustyczną siłą przypominającą raczej dyskoteki niż mury kościelne i tu przeprosił za być może zbyt śmiałe porównanie. Wspomniał, że chętnie złoży ofiarę w intencji wycofania się z wątpliwej wartości postępu, na rzecz zachowania tradycji, pozwalającej jak dotąd budzić się z uśmiechem i bez szukania zatyczek do uszu. Zakończył serdecznymi pozdrowieniami, wysłał.
Po czym znowu zadzwonił do Miriam.
Po czym telefon Miriam anonimowym głosem oznajmił, że jest ona chwilowo niedostępna.
Po czym on się zdumiał, zaniepokoił, zmartwił. Zmartwiony, teraz już samym sobą, swoim zdumieniem niepokojem i tak dalej, udał się do centrum hacjendy z myślą o czerwonym winie. To ostatnie znalazł w barku. Mocował się z korkiem, kiedy weszła mama.
– Też poproszę – przyjrzała mu się. – Nie aprobuję twoich skłonności do alkoholu.
– Ja twoich też – mruknął. – Gdzie są kieliszki do wina?
– Tam – wskazała kredens. – Ja mogę, stara jestem. A ty nie i ja powiem Miriam, że pijesz za dużo.
– To przez nią – napełniał kieliszki. – Proszę.
Przeszli na kanapy i zaraz zjawił się Charlie. Wetknął łapę do kieliszka i oblizał.
– Następny alkoholik – stwierdziła mama. – Dlaczego przez Miriam?
– Ma wyłączony telefon.
Mama usiadła wygodniej, uniosła kieliszek. – Z wami jest zawsze ten sam problem. Wyobrażacie sobie, że kobieta, jeśli już zadeklaruje uczucie, ma adorować, być na wezwanie, wpatrywać się w telefonik, bo być może bożyszcze zadzwoni i co to będzie, jeśli nie usłyszę, albo nie zdążę. Czy ty choć raz wziąłeś pod uwagę, że ona miała ojca i matkę, chodziła do jakichś szkół, z kimś się przyjaźniła, w kimś… – patrzyła na niego z figlarnym uśmiechem – … no i tak dalej? Myślałeś o tym, że twoja Miriam nie spadła z nieba i nie wprost w twoje łapki? Że ma jakąś historię?
– Trochę mi opowiadała – bał się tego wina napić, ale się przemógł. – Charlie, weź łapę. Nie pij tyle.
Charlie miauknięciem wyraził swoje oburzenie.
– Nie czepiaj się kota. On się adaptuje – mama zamyśliła się. – A wiesz, że ona wychowała się bez matki?
– Nie – Charlie przestał się adaptować i Grześ wreszcie mógł się napić.
– Miała trzy, może cztery lata, kiedy jej matka porzuciła ojca, a przy okazji i własne dziecko. Chyba się zakochała w kimś innym. Zniknęła, Miriam jej nie zna po prostu, a pamięta jak przez mgłę. To są w niej bardzo silne emocje i kompletnie zamazane obrazy. Ktoś ją trzyma na rękach, ona się przytula i nic więcej. Aha – zaśmiała się cicho. – Jeszcze zapach. Powiedziała mi, że pachniesz podobnie.
– Ja???
– Tak. To dla niej poczucie kompletnego bezpieczeństwa.
Pachniał. Jak kobieta. No, dobrze. Postanowił zmienić wszystkie używane zapachy.
– To dla Miriam bardzo ważne i pomyśl o tym, synku. O znaczeniach. Ktoś ją urodził, stworzył, dał istnieć, a teraz ona to kojarzy z tobą. Nalej jeszcze.
Nalał. Na wszelki wypadek milczał, zbyt to było zaskakujące.
Mama obracała kieliszek. – Ojciec w pewnym okresie był sławą. Inżynier, prawie geniusz od silników, docent na Uniwersytecie Humboldta, rozrywany konsultant firm samochodowych, sam zafascynowany autami wyścigowymi.
– Teraz rozumiem… – nie dokończył.
– Trochę – zgodziła się mama. – Bo rzeczywiście ojciec zaprowadził ją na gokarty i potem zawsze pilnował, nawet jeśli z boku. On wymógł, żeby poszła na studia i ona na te studia poszła. Na etnologię. Jej ojciec był naprawdę znaną postacią. Chyba dla równowagi od tych wszystkich silników był jeszcze bywalcem oper i teatrów. Bywalcem cenionym, bo na zamówieniach zarabiał wielkie pieniądze i sponsorował niejedno przedstawienie. Miriam cię jeszcze nie raz zaskoczy, synku. Sobą, swoimi znajomościami. Ona nieźle gra na fortepianie, wiedziałeś o tym?
Pokręcił głową, coraz bardziej zdumiony. – Ona ci o tym wszystkim opowiedziała?
Mama parsknęła śmiechem. – A jeszcze jak się dowiesz, kto nastoletniej Miriam dawał lekcje?
– Dlaczego ona tobie to wszystko opowiedziała?
– Bo my się uzupełniamy. Ona nie miała matki, ja nie miałam córki. Nadrabiamy zaległości, po prostu.
– A ten zapach? – nadal był szczerze zaniepokojony.
– Grzesiu – mama pchnęła kieliszek w jego stronę. – Przecież to nie znaczy, że pachniesz jak kobieta, do licha. To może być coś zupełnie śladowego. Ty to masz, a ona się roztapia.
Postanowił, że żadnej wody kolońskiej jednak nie zmieni. Nalał mamie wina.
– Dwa razy możesz – powiedziała mama do kota. – A więcej, to na odwyk.
Charlie oblizywał łapę.
– Tylko z ojcem – kontynuowała mama – zaczęło być niedobrze. Dwa lata przed tym jej wypadkiem to się zaczęło. A kiedy oberwała w głowę, to potem była dodatkowa panika, jak sobie dadzą radę. Ona z padaczką, a ojciec z… Może powinna ci sama powiedzieć, ale niech tam. Z Alzheimerem, to się nazywa choroba Alzheimera.
– Nic – pokręcił głową – nic mi nie mówiła.
– Co ci miała mówić? – mama odebrała Charliemu kieliszek. – Przez większość czasu ojciec jest kompletnie nieobecny. Położysz – leży, posadzisz – siedzi. Ma doskonałą opiekę, jest stale rehabilitowany i to wszystko w domu, bo Miriam nie chce nawet słyszeć o jakimkolwiek zakładzie opiekuńczym. Bardzo go kocha. Ty ją kiedyś odwiozłeś do domu? – spojrzała na niego.
– Tak. Taka secesyjna kamienica. Na Kreuzbergu. Ale pożegnaliśmy się na dole.
– Stchórzyła wtedy. Bardzo chciała zaprosić cię na górę. To jest olbrzymie mieszkanie, tam, gdzie mieszkają i ona mówi, że czasami czuje się tam bardzo… No nieważne. W każdym razie nie zaprosiła cię, bo stchórzyła. Bała się, że uciekniesz.
Nie rozumiał.
– To było wtedy, kiedy powiedziała ci, że ma padaczkę. Wchodzisz z dziewczyną z padaczką na górę, a tam jej ojciec z chorobą Alzheimera.
– No… – rozejrzał się. – Nie, raczej nie. A gdzie my ten fortepian postawimy?
– Jaki fortepian??? – teraz mama była zdumiona.
– Dla Miriam – wyjaśnił. – Jakby chciała coś zagrać?
Mama zaczęła się śmiać. – Ależ ty jesteś zakochany! Idź już spać, Grzesiu. Idź marzyć, że wszystko się uda. Uda się – spoważniała – ale, wierz mi, kłopotów po drodze będzie że hohoho! Chodź, kocie – zwróciła się do Charliego. – Jeszcze raz ci pozwolę tę łapę. Tak na dobranoc.
Miriam zadzwoniła przed północą.
– Kaate – umilkła. – Wyłączyłam telefon. Byłam na próbie, potem na kolacji. Z przyjaciółmi.
– Próbie? – nie mógł sobie znaleźć miejsca. Co Miriam mogła próbować? Julię na balkonie?
– Tak, na Unter den Linden. Opera[3] przygotowuje spektakl na otwarcie po remoncie i ja… dostałam zaproszenie. Na próby.
– Też bym… – nie dokończył. Pomyślał, że byłoby fenomenalnym przeżyciem prowadzić Miriam po schodach opery.
– Będziesz… – teraz ona nie dokończyła. – Jeszcze cztery dni, kaate.
– Tak… – jego zdania nadal były niedokończone. – Długo rozmawiałem, z mamą. Opowiedziała mi…
– O mnie?
– Tak.
Cisza.
– Zastanawiam się, gdzie ten fortepian postawić.
– Który???
– Ten dla ciebie. Jakbyś miała ochotę pograć.
– Kaate… – wdech. – Kocię moje. Ty naprawdę?
– Tak.
– To śpijmy – melodyjka w głosie Miriam. – Będzie bliżej. Rano zostaną trzy.
Rano odczytał maila z parafii. Ksiądz proboszcz wyrażał ubolewanie. Proponował też rozmowę osobistą. Grześ odpisał, że stawi się w podanym terminie.
– A czy ktoś próbował rejestować EEG podczas… orgazmu? – podniósł głowę. Karolina przekładała notatki. Oboje siedzieli przed monitorami w Zakładzie Fizyki Medycznej i Karolina właśnie zatrzymała rękę. Ręka zmieniła kierunek ruchu, zatrzymała się przed jej twarzą, trzymana przez nią kartka papieru zaczęła poruszać się jak wachlarz. Zatrzymała się znowu, znad jej krawędzi patrzyła na niego para ciemnoniebieskich oczu. Z powagą, ale nie wiedział, czy niżej nie czaruje uśmiech – teraz ją samą czaruje, bo tylko ona wiedziała, czy jest i czy jest jej.
– Próbował – musiała się uśmiechać, bo oczy zmrużyły się. – Pierwszy raz w pięćdziesiątym czwartym, w tamtym stuleciu. Co ciekawe, do końca lat siedemdziesiątych dominował ten pierwszy obraz obserwacji, potem to się stopniowo zmieniało i teraz dominuje inny obraz.
Nadal przesłaniała twarz kartką papieru.
– Jaki? – pytanie miało być zadane niedbale, ale chyba mu się nie udało. Prawie słyszał, jak Mrówka koniuszkiem języka zwilża wargi.
– Współcześnie większość badaczy przyjmuje, że podczas orgazmu w elektroencefalogramie nie obserwuje się żadnych znaczących zmian.
– A niegdyś?
– Niegdysiejsze orgazmy były jak napady padaczki – ręka ruszyła, odsłoniła twarz.
Salome to banał – pomyślał. Starał się na nią nie patrzeć. – Tamci dawni się mylili, czy może teraz źle się kochamy?
– To drugie jest możliwe – nadal wyglądała jak Salome i nadal starał się na nią nie patrzeć. – Tam, gdzie wszystko można, nic nie cieszy. Grzech podnosi emocje. Zakazane pozwala na przykład pominąć etap wstępny. Wystarczy ściągnąć z siebie nawzajem ubranie, sam o tym doskonale wiesz. Dopiero potem… – przeciągnęła się, odgarnęła włosy z twarzy. – Można byłoby to udowodnić.
– Jak? – po ułamku sekundy uświadomił sobie, że zadając to pytanie popełnił błąd.
Karolina przez chwilę nic nie mówiła. Języczek zalśnił między jej wagami. – Zakładamy sobie elektrody na głowę i kochamy się. Med doctor Caroline N… – zaśmiała się cicho – …and her lover presenting new EEG recordings in the course of the orgasm[4]. Ładny tytuł. Każdy znaczący periodyk to weźmie.
– Nie prowokuj – mruknął. – Patrz na ekran. Gdybyś mogła do końca tygodnia rozpisać istotność i obserwowaną powtarzalność poszczególnych faz w iglicach. Które są najbardziej zmienne, a które najmniej. Które są najbardziej znaczące…
– Wolałabym zafundować sobie napad padaczkowy – przerwała mu radośnie. – Może być nieduży, na początek.
– Nie wygłupiaj się – wprowadzał kolejne polecenia do algorytmu. Nie był dostatecznie skupiony, wiedział o tym. Feromony w pomieszczeniu, w którym siedzieli, dawno przekroczyły poziom krytyczny. – Masz męża. Masz dzieci. Tamto nie wróci. Ja też nie jestem sam.
– Tam, gdzie wszystko można, nic nie cieszy – półgłosem powtórzyła sentencję wypowiedzianą przed paroma minutami. – A to cieszyłoby, nawet jeśli można. Można?
Dłuższą chwilę pracowali w milczeniu.
– Grześ, dlaczego zajmujesz się padaczką? – Karolina patrzyła na ekran.
– Chaos deterministyczny, fenomenalny przykład – też nie odwracał wzroku.
– A po co ci drgania wygaszające, w przeciwfazie?
– Możliwość prostego i niezwykle efektywnego leczenia.
Cisza.
– Czy… – moment zawahania. – Czy twoja dziewczyna będzie na tej inauguracji, na którą mnie zaprosiłeś? Nas zaprosiłeś?
– Tak.
Reszta potem, powiedział ciąg dalszy i zwiał. Do następnego – Alski.
[1] Twój – jidysz.
[2] Twoja – jidysz.
[3] Staatsoper Unter den Linden. Czołowa berlińska scena operowa i jedna z najbardziej znaczących na świecie. W 2017 roku, po kilkuletnim gruntownym remoncie, ponownie otworzyła się dla publiczności.
[4] Doktor medycyny Karolina N i jej kochanek prezentujący nowe zapisy EEG w trakcie orgazmu – ang.