Prezent – pierwszy
„Prezent” jest najdłuższą powieścią, jaką napisałem. Oczywiście, jak zauważyłem w zakładce „O mnie”, pisałem ją tylko po to, aby opisać alpejski lodowiec. Ten opis pojawi się kiedyś, ale to tylko przekora. Przede wszystkim „Prezent” był eksperymentem w zakresie różnych sposobów narracji powieściowej. Byłem świeżo po naukach Paula Ricoeura, zawartych w jego sztandarowej pracy „Czas i opowieść” i zapragnąłem sprawdzić, jak to działa. Nieźle, sądząc z efektu, ale to tylko moja opinia. Poza tym, „Prezent” jest jeszcze bardziej opowieścią o miłości niż poprzednia „Za dużo miłości”. Tym razem nie jest to miłość łatwa, bo Krzysztof wyizolował się na kilka lat, a Natalia wyszła za mąż niemal natychmiast po rozstaniu i urodziła dziecko – Nali – małą dziewczynkę. W „Prezencie” Nali ma trochę więcej niż trzy lata. To ona, tak naprawdę, jest główną bohaterką powieści, bo nawet jeśli niekiedy nie uczestniczy w zdarzeniach, to zdarzenia i tak jej dotyczą. Czyją jest córką? Natalii, a poza tym? Ta zagadka też rozwiązuje się stopniowo w powieści. Natalia i Krzysztof żyją w wirze zdarzeń, goniących się, niemal następujących sobie na pięty. Ich dobre duchy, Jola i docent Jędruszko, pilnują, aby tych dwoje wreszcie wyszło z fazy zachwytu sobą nawzajem (a zachwyt jest najniebezpieczniejszym stanem umysłu) i weszło w fazę normalnej miłości. Wielkiej, ale normalnej. Oboje zachwyceni biorą w końcu ślub. Uczestniczą w nim dwaj bracia Natalii: Jarek, mieszkający w Wielkiej Brytanii, właściciel zabytkowego, pełnego chromów, Jaguara i Lucjan – Lu – wzięty informatyk. Uczestniczy w nim również córka Krzysztofa – Iza. Po drodze zjawia się wiele innych osób. Biorą ślub w kościele protestanckim, gdzie Krzysztof jest od kilku lat zaprzyjaźniony z proboszczem. Ślub protestancki jest możliwy po ślubie katolickim (który Natalia ma za sobą), ponieważ w Kościele Protestanckim ślub nie jest sakramentem. Jadą do ślubu i zaczyna się się dziać coś złego.
„W sobotę, tę sobotę, patrzył na Natalię. Kochali się tysiące razy, ona jego zniewalała, on ją zniewalał. Opowiadał jej o świecie, jakim go widzi. Ona opowiadała mu o świecie, jak świat pachnie. A teraz stał i patrzył na Natalię. – Podobam ci się? – zapytała. – Je suis la plus belle du quartier?[1] Uśmiechnęła się. Ujęła fałdy sukni. – Dla ciebie. Dla ciebie jestem taka. Okręciła się i wpadła mu wprost w ramiona. – Krzyś… – Zachowuj się, panno młoda – usłyszał Jolę i chwilę potem śmiech Izy. – Jolu… to idioci. Oni niczego od świata nie chcą. Oni chcą siebie. Jola podeszła do Natalii, Iza dotknęła jego ramienia. – Dzieci – powiedziały obie, niemal równocześnie. – Mami! – usłyszeli od progu. Natalia obróciła głowę. – Przy mnie – pomyślał – najpiękniejsza dziewczyna, jaka kiedykolwiek zaistniała, Eurydyka, którą wyciągnąłem z piekła, Diana, która nie zabiła Akteona, Maja, która sama dała się zaczarować. Ta, którą obudziłem i nigdy nie przestanę budzić. Ta, która mnie obudziła i budzić nie przestaje. Ona. – Maaami, mami moja moja, mami! – miniaturka Natalii przy drzwiach. Jej i jego. – Chodź do nas – Natalia wyciągnęła ręce.
Kiedy jechali przez miasto, pomyślał przez chwilę, że zbiór Julii, ten zbiór, w którym była Natalia, wszystkie Natalie, kiedyś przecież zacznie się domykać. Że zacznie może kiedyś widzieć odcienie, półtony… Że zobaczy subtelności i finezje, że przestanie ślepnąć co chwila, popadać w zachwyt, że Natalia istnieje i za chwilę w przerażenie, że mogłaby przecież… Delikatnie dotknął jej ramienia. Nieoczekiwanie przechyliła się do niego i przytuliła nawet nie odwracając głowy. Zaszeleściła suknia, włosy Natalii tuż przy jego policzku… Bordowa skóra siedzeń, wszędzie chromowane listwy, Jarek za kierownicą… Tykający kierunkowskaz… Miasto za szybą… Głowa Natalii na jego ramieniu, ona tuż przy nim, nieoczekiwanie jej ręka wokół niego i cichy szept… – Lu się spóźnia – mruknął Jarek. – Przestań, Nala. Pognieciesz kieckę. O, jest! – odwrócił wzrok od lusterka. Teraz jej lewa ręka też przy nim, nagle zaciśnięta na udzie z całą siłą. – Co się… – Głowa… – Natalia teraz odwrócona do niego, bardzo blada. – Boli. Krzyś? Jego spojrzenie za wszelką cenę usiłujące ukryć niepokój. – Jarek, stań na chwilę, proszę. – Już. Samochód przy krawężniku, znowu tykające kierunkowskazy. Przejeżdżający obok nich Lucjan i spojrzenie Izy zza szyby, pełne napięcia. Telefon. – Co się stało? – Natalia źle się czuje. – Już nie… – głos z gardła. – Jedź, Jarek. Ruszający samochód. – Kochanie… – To wszystko ty, tak cię kocham, wiesz? – ręka znowu zaciśnięta, tym razem delikatnie.
Lucjan czekał na łuku, żeby wjechać pod kościół za nimi. Jarek powolutku przejechał obok, zaparkował tuż przy wirydarzu, Lucjan prowadzący samochód Krzysztofa stanął za nimi. Jarek wysiadł, otworzył drzwi, Natalia postawiła stopę, odwróciła się. – Podaj mi rękę, proszę. Ty mi podaj rękę. Drzwi wirydarza otwarły się i proboszcz wyszedł na chodnik. Krzysztof wysiadł i przeszedł na stronę Natalii. – Pomóż mi – cicho, ze śmiechem. – Zmiękły mi nogi. Objął ja w talii, Natalia schyliła głowę, podniosła się.
Była oszołamiająca. Ciągle jeszcze trzymał ją tuż przy samochodzie, cofnął się o krok. – Nie – powiedziała cicho. – Trzymaj mnie. Kręci mi się w głowie. Białe i różowe zakładki wokół niej obróciły się nieco, podniosła ręce. – Nie musisz… – powiedział cicho. Strząsnął połę żakietu. – Nie… – teraz powiedziała ona. – Nawet o tym nie myśl. – Wejdźcie, proszę. Witajcie – proboszcz przy nich, przy Natalii. Od stojącego za nimi samochodu nadchodziła Iza z Nali i z drugiej strony docent Jędruszko. Z przodu wysiadała Jola.
Była jeszcze bardziej oszołamiająca. Goście przed kościołem, fotograf robiący zdjęcia, następny parkujący samochód, Nali teraz z panią Marią; dostrzegł sukienkę maleństwa: była podobna do sukni ślubnej tylko krótsza, materiał od bieli przechodził w jasny błękit. Robert z Joanną na schodach, Robert patrzący na nich i za chwilę w dół, na swoją rękę: corna[2]. – Kwiaty – powiedziała Natalia, przeszedł na chwilę na prawo, sięgnął na przednie siedzenie, podał jej wiązankę bardzo podobną do tej pierwszej sprzed pięciu lat. Stali przed sobą, ona trzymając bukiet, on podtrzymując jej ręce. Fotograf. – Proszę jeszcze na chwilę do środka – powiedział proboszcz. – Potem przejdziemy do kościoła.
– Zmówmy modlitwę. – Zbadaj, o Boże, i poznaj serca nasze…
Widział Natalię.
Cisza, po chwili wracające głosy.
– Po zakończeniu uroczystości w kościele wrócimy tutaj podpisać dokumenty – uśmiech księdza. Do Natalii, do niego, potem do wszystkich.
Iza z tyłu ścisnęła jego rękę.
– Oby wreszcie – pomruk docenta jakby z ulgą.
Podał Izie obrączki, ona proboszczowi.
Widział Natalię.
– Zaczynajmy zatem – gest księdza w stronę drzwi i pierwszy krok. Ich dwojga.
– Pokój Pański niech będzie z wami wszystkimi.
Szum wstających. Chór głosów. – I z duchem Twoim.
Cisza. Kroki.
Proboszcz szedł pierwszy, krokiem miarowym, ani za wolnym, ani za szybkim. – Akurat takim, żeby przejść i pamiętać – pomyślał. Spojrzał na Natalię. Szła skupiona, niesłychanie skupiona jak mu się wydawało, delikatnie prześwietlona blaskiem z górnego rzędu okien. Nie odwracała głowy lekko pochylonej, jakby chciała kontrolować każde postawienie stopy. Z tyłu stukot pantofelków Izy i ciche, regularne skrzypnięcia podeszew butów docenta. W pierwszej ławce po lewej Jola z Nali na rękach patrząca na nich jakby z niepewnością w oczach.
Cisza.
Jeszcze trzy kroki.
Widział Natalię.
– Z Bożym błogosławieństwem wyjdą jako mąż i żona…
Natalia oddychała za szybko. Kątem oka Krzysztof dostrzegł, że Nali zaczęła się kręcić. Jola objęła ją mocniej i nachyliła się nad nią. Usłyszał za sobą szept Izy, ale nie zrozumiał, co powiedziała.
Wstali.
– I rzekł Pan: niedobrze jest człowiekowi, gdy jest sam[3]…
Natalia zachwiała się, niemal niedostrzegalnie.
Uniósł odrobinę rękę. Ku niej.
– Nie…
Szeroko otwarte oczy Nali.
Śpiew.
Starał się nie zrobić nic niewłaściwego. – Żeby to już było po, żeby było po, zabrać ją, ułożyć z dala od ludzi, przytulić, niech się wyśpi, niech odpocznie, niech się nic nie stanie niech się nic nie stanie złego… Starał się nie zrobić nic niewłaściwego.
– I spadł gwałtowny deszcz, i przyszła powódź, i wiatry wiały, i uderzyły na dom, ale nie upadł, bo był założony na opoce.[4]
Widział Natalię. Natalię z zaciśniętymi zębami, przełamującą w sobie coś, co ją chciało złamać. Nie wiedział, co to jest.
– Albowiem je uczył jako moc mający, a nie jako nauczeni w Piśmie.[5]
Kiedy usłyszał pierwsze trzy dźwięki, ten trzeci wibrujący w bezczasowej przestrzeni, zawieszony w powietrzu, jakby w oczekiwaniu na pasaż, który pchnie go ku dołowi i potem pozwoli mu się odbić i wzlecieć znowu, poczuł, jak napięcie z niego opada. Twarz Natalii też złagodniała, przez chwilę starała się uśmiechnąć już trochę obrócona do niego, zamknęła na chwilę oczy, otworzyła je i teraz były to jej oczy, uśmiechnięte, nieskończenie szmaragdowe, z szerokimi, granatowymi źrenicami.
Widział Natalię.
Źrenice były nierówne, lewa była wyraźnie szersza niż prawa.
Przerażenie.
– Podajcie sobie prawe dłonie i kolejno za mną powtarzajcie.
– Ja, Krzysztof… – powtarzał starannie, patrząc w uśmiechnięte, zakochane oczy, starając się ze wszystkich sił ukryć trwogę, nie myśląc, co będzie dalej, co może zdarzyć się za chwilę… – za żonę swoją i ślubuję ci miłość, szacunek i wierność… – leciuteńko drgające palce Natalii w jego dłoni, przez moment oczy znowu zamknięte… – dzielić z tobą radość i smutek… – dłoń Natalii na moment zrobiła się wiotka… – szczęście i nieszczęście… – lewą ręką Natalia oparła się o krzesło… – Amen.
Docent Jędruszko przysunął się bliżej, Jola posadziła Nali obok siebie i zrobiła ruch, jakby chciała wstać. – Zrób coś – usłyszał szept Izy. Natalia zacisnęła rękę na jego dłoni i spojrzała mu w oczy.
– Ja, Natalia… – wytrzymam, to tylko parę chwil… – ślubuję ci… – rozpadnę się, rozpadnę się zaraz cała… – radość i smutek… – Boże, daj mi wytrzymać… – śmierć nas nie rozłączy… – Krzyś… – Amen.
Natalia osunęła się na posadzkę. Chwycił ją, upadającą, uniósł, nie oglądając się przeszedł od ołtarza na lewo. Proboszcz otwierał boczne drzwi do wirydarza. Z Natalią na rękach wszedł usiadł na kanapie, z Natalią na rękach… – Nie oddam – warknięcie jak nie jego, ręka podłożona pod jej głowę, oddech na policzku, docent Jędruszko mówiący coś w telefon, Nali, teraz uczepiona Izy i takie cichutkie mamimami! i potem mami! jeszcze raz, Jola, już pochylona nad Natalią w jego ramionach – powiedz coś. – Kocham… – Natalia straciła przytomność.
Leżała na kanapie, z zamkniętymi oczami, przez prawą rękę przechodziły fale drgawek. Zwymiotowała przed chwilą. Docent rozmawiał z pogotowiem. Jola, przykucnięta w nogach kanapy, przytrzymywała Nali. Iza stała nad nim, a on klęczał przy niej i prosił nie umieraj. – Kocham cię – otworzyła oczy. – Już nie… Obrączki – poruszyła głową. – Daj obrączki. Odwrócił się. – Tak – proboszcz wyszedł, wrócił z niewielką tacką. – Załóż jej. Natalia sięgnęła, zgarnęła obie obrączki, mniejszą założyła sobie, wyciągnęła rękę. – Daj. Nałożyła mu obrączkę na środkowy palec. – Papiery – to było niemal niesłyszalne. – Papiery! – powtórzyła głośniej. Z kącika jej ust sączyła się strużka śliny. – Podpiszcie! Krzysztof wyjął chusteczkę, otarł jej usta, pochylił się. – Pocałuj – trochę niewyraźnie. – Czy wy macie… – usłyszał niedokończone z tyłu. – Idź, Natalka. Lewą ręką Natalia przygarnęła zapłakaną Nali. – Erka już – powiedział głośno docent. – Gdzie podpisać? – Tutaj – proboszcz trzymał otwartą księgę. Wszedł Jarek. – Siostra, co… – Zaraz – Natalia uwolniła prawą rękę. – Ja… – długopis wypadł jej z palców. Zacisnęła zęby. Iza podniosła długopis. Przytulona Nali płakała cichutko. – Już – ręka Natalii ześlizgnęła się z dokumentu, długopis pozostawił skośną krechę. Docent rozmawiał z lekarzem pogotowia, sanitariusze rozstawiali nosze. – Jeszcze… – Natalia znowu zwymiotowała. – Ksiądz! – Tak? – skupione spojrzenie proboszcza i nagły blask w oczach.
– Ja, jako powołany i ustanowiony sługa Kościoła Jezusa Chrystusa potwierdzam zawarty przez was święty związek małżeński i błogosławię go, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego…
– Amen – odpowiedzieli.
Sanitariusze przenosili Natalię.
– Neurochirurgia, już! – powiedział docent. – Zabierzecie mnie? Lekarz pogotowia skinął głową.
– Jarek – Natalia z noszy. – Zabieraj wszystkich na wesele – trochę niewyraźnie, strużka śliny znowu sączyła się po jej policzku. Próba śmiechu. – Najwyżej będzie stypa.
– Dostaniesz w zęby – powiedziała Jola półgłosem. – Nawet w niebie cię dopadnę i nawet Pan Bóg cię nie wybroni. Spróbuj tylko. Krzysztof – odwrócila się z wyciągniętą ręką – kluczyki od twojego samochodu. Jedź, ale nie sam. Zabierz Izę. Ja zostanę z Nali…
Maleństwo natychmiast wczepione w tatę.
– Pojedziesz do mami – podniósł Nali. Zauważył, że trzęsą mu się ręce. – Chodź, Iza.
Sygnał ruszającej erki.”
[1] Ulubione powiedzonko Natalii przed pięciu laty, w nieco zmienionej formie. Wówczas: Je suis le plus beau du quartier – jestem najpiękniejszy w dzielnicy (franc.). Teraz pytająco: Czy jestem najpiękniejsza w dzielnicy? Z piosenki Carli Bruni o tym samym tytule, z płyty „Quelqu’un m’a dit”.
[2] Fare le corna – zrobić rogi (wł.). Gest odczyniający uroki.
[3] 1 Mt 2, 18 (z pominięciem jednego słowa)
[4] Mt 7, 25
[5] Mt 7, 29 (część wersu)