Prezent – trzeci
Historia Natalii i Krzysztofa jest tak powikłana, że, po niespełna kilku latach od jej napisania, wiele szczegółów pogubiło się w mojej pamięci . Dzisiaj przypominam je sobie z uczuciem większym niż przyjemność – dość napisać, że od kilku dni czytam własną powieść. Katastrofalne zakończenie pierwszej części tej zdecydowanie miłosnej historii, zawarte w „Za dużo miłości”, przyjaciołom moim i znajomym, znającym ją, nasuwać musi przed oczy zdarzenia otaczające obecnie jej autora. Cóż – bywa i tak. Może opisałem własną historię, mającą się dopiero zdarzyć. Również i z tego powodu, zapewne, z taką przyjemnością czytam „Prezent” – ciąg dalszy historii dwojga, a później trojga bohaterów – bo przecież zjawia się mała dziewczynka – Nali. Proponowany fragment zawiera opisane w skrócie losy bohaterów pomiędzy pierwszą, a drugą częścią opowieści i nawet jeśli jest to przedstawienie o charakterze ogólnym, jakieś pojęcie o tym, co działo się w międzyczasie, daje. Tyle o treści, a forma? To już trzeba sprawdzić samemu, a zapewniam, że nie jest banalna. Dodatkowo, forma nadziewana jest odnośnikami kulturowymi – rodzajem zagadek, którymi bawią się bohaterowie. Bohaterowie nie poprzestają na tej zabawie, ale nad przedstawieniem ciągu dalszego tego fragmentu chwilę się zastanowię. Jest śmiały, nie wiem, czy nie za bardzo. Jeśli dodam, to zasygnalizuję to na fb.
– Jeszcze – Natalia, leżąca na legowisku na brzuchu patrzyła wyczekująco na Krzysztofa zajętego otwartymi na netbooku korektami. – Jeszcze. Podniósł głowę. – Artemis – uśmiechnął się. – Piękna jesteś. Niczego się już dzisiaj czysto nie zabije – patrzył i czekał, co Fretka powie.
– Bo wszystko gnije – mruknęła. – Mówiłam ci, ja tylko tak wyglądam. Wcale nie jestem piękna. Oparła głowę na splecionych rękach, po chwili opuściła ją niżej. – A nie gnije? – zapytała, z twarzą ukrytą we włosach. – Mój były mąż wycenia swoje prawa rodzicielskie do dziecka, którego ojcem nie jest i nie chciał być, na czterdzieści tysięcy. Mój przyszły mąż a przeszły… – zamilkła na chwilę – kochanek, który ojcem dziecka jest i chce być, płaci mu te czterdzieści tysięcy. Oni sobie moje dziecko sprzedają, czy może chodzi o coś innego? – odetchnęła głęboko. – Uważaj, bo znów polecą moje strzały – dopiero teraz podniosła głowę i wpatrzyła się w niego. – Wściekniesz się? Podobno umiesz.
Zamknął netbook. – Za tego kochanka. Niezła degradacja: od mężczyzny totalnego do faceta chowającego się w lodówce – zachichotał.
– Uważaj, żebyś sobie nie przyciął albo nie odmroził – Fretka starała się zachować powagę. – Bo ci zostanie jak Abelardowi listy pisać. Ale ja się w klasztorze zamknąć nie dam! – wybuchnęła śmiechem.
– Zajrzę do Nali – mruknął. Wyszedł, zajrzał do maleństwa, odgarnął jej włosy z buziaka. Otworzyła na chwilę oczy. – Wielkie zmartwienie ma księżniczka – powiedziała do kogoś we śnie. Przeszedł do kuchni, otworzył butelkę wina, wrócił. Natalia siedziała na legowisku ze skrzyżowanymi nogami, w niedopiętych dżinsach, co natychmiast zauważył, z wychylającą się zza rozpiętego górnego guzika czarną koronką i w kremowej koszulce bez rękawów na szerokich, ażurowych ramiączkach, pod którą nie miała nic więcej i było to widoczne. Przebrała się, kiedy jego nie było. Pomyślał przez chwilę o wszystkich wojnach, o których słyszał, rozlał wino do kieliszków, z papierosem w ręku stanął w drzwiach balkonu. Pstryknął zapalniczką.
– Pal tutaj – powiedziała Natalia. – Trucizno.
Zaciągnął się. – Onegdaj przyszła matka swojego dziecka kazała kochankowi wynosić się, wskoczyła do łóżka przeszłego męża parę dni później, wyszła za niego za mąż w wyznaczonym terminie ślubu, dokładnie tym samym, co wyznaczony wcześniej kochankowi – popatrzył znacząco – po paru miesiącach oglądania w jego towarzystwie więcej niż jedenastowymiarowych kosmosów, do którego to kochanka powiedziała: kochałam się z tobą, tatusiu… W terminie ślubu wyznaczonym wcześniej kochankowi… no, tak.
– Jeszcze chwila a dostaniesz w zęby – powiedziała półgłosem Natalia.
Usiadł w fotelu. – Fundując po drodze nowemu kochasiowi odlotowe, zdaje się, wrażenia, przynajmniej on sam tak twierdzi, a jak kochankowi doskonale wiadomo, z pewnością jest ona pomysłowa, ma poczucie humoru i jest pełna…
Trzask uderzenia nie był specjalnie głośny. Dostał w zęby, nawet jeśli delikatnie. Natalia usiadła, obie ręce oparła na udach patrząc na niego z ciekawością. Pomasował twarz po lewej stronie. Popatrzył na nią. Do rozbawienia nie przyznawał się nawet przed samym sobą.
– Potem się czegoś rozmyśliła – popatrzył na nią jeszcze raz. – Małżonek spał w stołowym z resztkami pizzy, a ciężarna teraz małżonka zamknięta na klucz, który sama przekręcała od wewnątrz, na legowisku, które jej już nazbyt pachniało…
Kiedy się ocknął, zobaczył rozszerzone, zaniepokojone, jeszcze bardziej szmaragdowe oczy Fretki. – Krzyś… zabiję cię. Ciebie zabiję. Na to, żebym kogoś zabiła, trzeba sobie zasłużyć. A ty sobie zasłużyłeś aż nadto.
– A potem urodziła dziecko – zamiast dwojga oczu Fretki widział cztery. Nadal chciało mu się śmiać. Szmaragdowe oczy Fretki zataczały kręgi, czuł zaciśnięte palce na szyi, kolana wbite tuż poniżej ramion. Popatrzył prosto w dół i zobaczył czarną koronkę majteczek. – Czy mogę napić się wina?
– Proszę – powiedziała Natalia. – Potem to zrobię. Zeszła mu z piersi, nalała wina do kieliszków, usiadła na powrót na legowisku, tym razem z nogami podwiniętymi z jednej strony.
Spojrzał na nią z uśmiechem. – Prośba o rozejm została odrzucona.
– Dobrze – odpowiedziała. Siadła na powrót na piętach i oparła ręce o uda. Jeśli ktokolwiek kiedykolwiek widział płonące szmaragdy, to on z całą pewnością. Właśnie teraz.
Napił się wina i popatrzył jeszcze raz. Fretka – pomyślał. Najbardziej ukochane zwierzątko, Natalia. Każdy kiedyś powinien się z samym sobą ułożyć. I bez wybielacza, proszę – dodał w myśli. – Może ja też.
– Urodziła dziecko – oczy Natalii rozszerzyły się – co uznała za swoisty pancerz. Przeciwko całemu światu, zdaje się, a przede wszystkim przeciwko poślubionemu kochasiowi, do którego zaczęło docierać wreszcie, że nie jest on osobą, a rzeczą, rodzajem wytrycha, czy też ersatzu klucza, żeby to dokładnie wyrazić. A że dostała się do domku i zabarykadowała od środka, temu tam – Natalia podniosła rękę – wytrychowi powiedziała, że jest wytrychem właśnie i niczym więcej. Używając, dla uwiarygodnienia argumentacji noża, jak słyszałem.
Natalia wstała i wyszła. Wróciła po chwili, z kuchennym nożem w ręku. Położyła go na stoliku. – Tego. Nie wiem, czy nie będzie mi znowu potrzebny – uśmiechnęła się rozkosznie. – Coś jeszcze?
– No… – zamyślił się głęboko. – Potem się porobiło. Bo jeśli bogowie dostrzegą, że można trochę szczęścia swojemu ludowi podrzucić, zrobią to niezawodnie, nawet jeśli po drodze zaboli. Czasami bardzo.
Patrzył na Fretkę – tygryskę, może rozjuszoną, może rozbawioną, skrywającą teraz swoje uczucia niesłychanie starannie. Po szmaragdowej pożodze pozostało w jej oczach ciepełko i szersze niż poprzednio źrenice, teraz granatowe. – To zaszarżujmy – pomyślał. – Warunki są znacznie lepsze, niż pod Crécy.[1]
Natalia ponownie usiadła niczym dama na poduszeczce. Wdzięcznym ruchem podwinęła nogi.
– Porobiło się – powtórzył. Pewna dobra bogini namieszała, ile mogła i starzejący się oraz łysiejący Orlando, onegdajszy kochanek, wpadł wprost w błękitnooką elfinkę, córeczkę Freteczki, tej od więcej niż jedenastowymiarowych orgazmów i natychmiast wypełnił puste miejsce wokół elfinki, wypełnił je z niesłychaną radością i żeby uniemożliwić odwłaszczenie zagarniętego maleństwa, z miejsca przemianował ją – sięgnął po kieliszek z winem, napił się trochę – z Natalki na Nali, czyniąc ją w ten sposób jeszcze bardziej własną. Co zadziwiające, zupełnie nie obeszło go, kto to dziecko z bajki spłodził. Sugestie dobrej bogini oraz starszej córki łysiejącego Orlanda, która całej aferze sekundowała z zadziwiającą żarliwością, wcale przesadnie za mamuśką elfinki nie przepadając, bywszy kochanek, jak byłaś łaskawa określić, przyjmował życzliwie… – przerwał, na widok wyciągniętej ręki Natalii. Sięgnęła po nóż.
Oblizała ostrze, popatrzyła na niego, oblizała jeszcze raz. – Tak mi się powiedziało – spojrzała na niego znowu. – Przepraszam. Mógłbyś przestać używać tego słowa?
– Nie – odparł z powagą. – I już wyjaśniam dlaczego. Ponieważ pasuje mi do narracji.
– To ja potrzymam nóż – oświadczyła Natalia. Prawą ręką pogładziła piersi, obciągając przy okazji nieco do dołu bluzeczkę. – Pozwolisz?
– Naturalnie, ale kontynuujmy.
– Ty kontynuuj – uśmiechnęła się uroczo. Obejrzała nóż, trzymany w lewej ręce. – Czysty, rana nie będzie zakażona.
– Zamierzasz mnie zranić, a nie zabić? – Krzysztof wydawał się nieco stropiony.
– Może chciałabym otrzymywać od ciebie listy? – znowu się uśmiechnęła, tym razem w jej uśmiechu dominowała niewinność.
Wyszedł, wrócił z pokrywką od garnka, największą, jaką znalazł. Natalia wybuchnęła śmiechem. Ułożył pokrywkę na kolanach. – Zatem bywszy kochanek przyjmował sugestie odnośnie swojego rodzicielstwa z życzliwością, ale bez specjalnych emocji. Był ojcem małej Nali teraz, natomiast z przedtem czuł się ograbiony na tyle, że świadomość biologicznego ojcostwa ślicznoty tylko owo poczucie ograbienia pogłębiała. Oczywiście nie chciał mamuśki, to znaczy nie chciał… – przerwał. – No, nie chciał, ale… – popatrzył, wewnątrz coraz bardziej rozbawiony, na Natalię, której uśmiech też robił się coraz szerszy i szerszy.
– Za te wszystkie kłamstwa będziesz pisał listy i tylko pisał. Język ci też obetnę – wypróbowywała ostrze noża na paznokciu. – Chociaż… – głębokie zastanowienie w jej oczach. – Nie, coś muszę sobie zostawić. Tak na czarną godzinę, powiedzmy.
– Jestem absolutnie tego samego zdania – poprawił pokrywkę, uniósł ją na chwilę do twarzy, popatrzył znad krawędzi. – Chyba pójdę po drugą. Co ty na to?
– Proszę. Może weź patelnię, będzie ci wygodniej.
Udał, że nie słyszy. – Potem większe maleństwo, czyli przeszła kochanka kochanka, jeśli trzymać się konwencji…
– Krzyś!
– No co?
– Nie chcę cię zabić, nie chcę ci zrobić krzywdy – patrzyła na niego naprawdę z miłością. Oraz z nożem w lewej ręce. – Bo co będę robić przez resztę życia? A ty mnie zmuszasz – zrobiła minę zasmuconej panienki – do kroków radykalnych. Proszę, nie nadużywaj.
– Potem poderżniesz mi gardło, ale teraz nie psuj efektu. To wspaniała opowieść. Gdzie to stanęliśmy?
– Kochanka kochanka – mruknęła. – Zachłystujesz się samym sobą – odłożyła nóż. – Ach, z tobą wytrzymać… Chodź tutaj.
– Za chwilę – odpowiedział. – Jesteśmy już niedaleko dzisiejszego wieczoru. Zatem ona: Natalia, Nalala, Fretka, Freteczka i twoje kochanie do ciebie, bo tak cię anonsuje moje auto, kiedy dzwonisz…
– Naprawdę? Pokażesz mi? – przerwała i spojrzała na niego z radosną ciekawością.
– Tak, oczywiście, jeśli przeżyję. Zatem ona zaraz potem postanowiła zostać świętą. Pominę to, co mi się wtedy śniło, oraz oddawaną do pralni pościel zdecydowanie częściej niż zazwyczaj, bo to drobiazg…
– Ty masz z hormonami coś nie tak – znowu przerwała.
– Ja nie mam coś nie tak z hormonami, ja mam coś nie tak z tobą – intensywne spojrzenie Krzysztofa. – Nie dostrzegasz tego?
– Dostrzegam. U siebie też – mruknęła. – Nie słyszałeś tego – to już głośniej.
– W każdym razie została świętą – zignorował ukrytą deklarację Natalii. – Wszystko szło świetnie, bo kwitła miłość, teraz wzniosła i uduchowiona, Nali radośnie szalała biegając od taty do mami, co chwila któreś z aseksualnych rodziców pachniało nadmiernie kobieco, albo nadmiernie męsko, aż któregoś wieczoru…
– Mnie się podobało – przerwała mu znowu. – To było… nieziemskie. Kusić cię w kółko i tylko kusić.
– Mnie się też właściwie podobało. Być kuszonym i tylko kuszonym. Może nawet bym świętym Antonim został… – zamyślił się – gdyby nie ta pijana Brangien[2].
– Jaka pijana Brangien? – zdumiała się Natalia. – I chodź tu wreszcie – oparła się o poduszkę i rozgarnęła włosy. – Chodź.
– Ta, która ci krzesło wyrwała – zaśmiał się. – Boś pożądała sublimacji, zamiast zwyczajnie pożądać – Krzysztof przesiadł się i delikatnie przeciągnął palcem ponad koronką. – To świetny sposób na zdobycie materiału do badań genetycznych, wiesz?
– Tyyy – zamruczała Fretka. – Nie mów mi o pożądaniu. A wtedy… – zamyśliła się. – Sam powiedziałeś: Artemis. Zrobiłam to czysto, nawet jeśli dwa szewki trzeba było ci założyć. Potem… potem już mogłam się z tobą kochać, bo chciałam się z tobą kochać, a nie, bo chciałam coś od ciebie dostać. Sama sobie wzięłam. – Natalia przeciągnęła się. – Aaach, trucizno. Jeszcze.
Przeciągnął palcem jeszcze raz. – Teraz już wiesz, za co zapłaciłem?
Jej pytające spojrzenie.
– Za trochę godności każdego z nas. Żeby on nie był bardziej sponiewierany, żebym ja nie zabrał mu jeszcze czegoś, nawet jeśli to złuda. Ty wiesz i ja wiem, to wystarczy. Jego poniżenie nie musi żadnemu z nas śnić się po nocach. A on upokorzenia nie będzie na swojej dziewczynie odgrywać.
– Mmm… – ręka Fretki popychająca jego rękę. – Jeszcze… To już wiem, za co zapłaciłeś i niech ci będzie. Ale nie wiem, za co on te pieniądze wziął.
– Nie obchodzi mnie – mruknął. Podniósł się, przyciemnił światło. Delikatny, pomarańczowy blask wędrował dookoła, jakby odrealniając świat, przesuwając świat wokół niego i Fretki trochę w bok od właściwego świata, tego z czterdziestoma tysiącami złotych, sądem rodzinnym, oświadczeniami, powikłanymi związkami, poczuciem zagrożenia, upokorzenia, wstydu też. Tutaj, w przesuniętym z nimi i wokół nich świecie, było święto. Oślepiająca pomarańcza przed nim. Niczym Maja na obrazie Goyi, z podłożonymi pod głowę rękami, uśmiechem mogącym oznaczać: może cię zakocham, albo: może cię zabiję, a może nawet jedno i drugie. Ocierająca się stopami o niego, siedzącego, teraz jego siedzącego na piętach pomiędzy jej stopami, ocierającymi się o niego. Blizna na jej lewej stopie. Fretka, najbardziej ukochane zwierzątko. Natalia. Ściągnął z niej dżinsy.
W jakimś momencie świata jej przytłumiony śmiech. Niski, gardłowy, z głębi samej siebie.
Podniósł głowę.
– Nie obetnę ci języka. Nie obetnę twojego języka, języczka, tyyy… – znowu cichy śmiech. – Może jestem idiotką, ale głupia nie jestem. Jeszcze…
W innym momencie jej uda ściskające jego głowę jak w imadle. – Nie!… poczekaj – szeptem, potem oddech, jeszcze jeden i jeszcze. Bardzo głęboki. Opadające napięcie, coraz bardziej łagodne, jak otwierający się kwiat, nieprawdopodobna jedwabistość wnętrza ud, ocieranie się policzkiem o gładkość niemal bez prawa do istnienia, a jednak… – Jeszcze? – Tak.
Natalia napięta jak łuk w niepowtarzalnym momencie tuż przed zwolnieniem cięciwy, przekraczająca ten moment i napięta coraz bardziej i jeszcze bardziej, szept: umieram i wszystko mokre, w pulsującym deszczu spływającym po jej udach. Natalia, wiotka jak laleczka, szczęśliwa, najbardziej szczęśliwa…
– Krzyś…
– Tak?
– Krzyś…
– Kocham cię.
– Krzyś…
Zarzucił koc na nich oboje. Natalia zasnęła. Twarz w chmurze włosów przytulona do jego piersi, lewa ręka zwinięta w pięść – drobną piąstkę tuż poniżej i prawa ręka zagarniająca łapczywie cały przesunięty świat, nawet jeśli o milimetr, to nieskończenie pożądany. Prawa noga, prawe udo Natalii gładzące go powolnym ruchem pełnym pieszczoty tak bardzo, że ani początek, ani koniec pieszczoty nie istniał. Udo Natalii wędrujące po nim ruchem będącym nieskończoną pieszczotą. Otworzyła oczy. – Księżniczka, twoja księżniczka… – zasnęła znowu.
O drugiej w nocy przeniósł śpiącą ciągle Natalię na fotel. Wyciągnął pościel. Ułożył Fretkę, najbardziej ukochane zwierzątko. Otworzyła oczy, zamknęła je po chwili. Przekręciła się i ułożyła ręce pod poduszką. Teraz on wędrował po Natalii, krągłościach Natalii, elipsach Natalii, nieprawdopodobieństwach i tajemnicach Natalii. – Nieee… – powiedziała przez sen. – Jestem utopiona. Pani z jeziora. Masz mnie na zawsze, ułomny królu. Już nie jesteś ułomny… – nieoczekiwanie otworzyła oczy i przyjrzała mu się uważnie. – Jak ci jeszcze raz powiem, że cię kocham, to będziesz bogatszy? – półotwarte usta uśmiechały się i języczek lśnił między zębami. – I tak jesteś jak Midas. Zasnęła.
Koniec odcinka. Alski
[1] Miejsce bitwy pomiędzy wojskami Filipa VI, króla Francji a wojskami Edwarda III, króla Anglii, stoczonej 26 sierpnia 1346 roku. Absurdalny, z militarnego punktu widzenia, atak francuskiej konnicy doprowadził przy przewadze ich sił do przegrania bitwy przez Francuzów i śmierci ponad tysiąca pięciuset rycerzy, walczących po ich stronie. W bitwie poległ między innymi Jan I Luksemburski, król Czech, biorący czynny udział w walce po stronie Francuzów. Był on wówczas ślepy. To znaczy wtedy, kiedy brał udział w bitwie.
[2] Służka i opiekunka Izoldy, która jej i Tristanowi omyłkowo podała napój miłosny.