Magrodden – drugi
Ten fragment jest wcześniejszy od poprzedniego. Bohater podróżuje promem z Calais do Plymouth. W nocy, podczas podróży, próbowano dokonać na niego zamachu. Magrodden obezwładnił napastnika i wyrzucił go za burtę. Rano wspomina swoje przeżycia wojenne – te, które ukształtowały jego sposób widzenia świata. Wspomnienie, nawet jeśli poboczne, jest znamienne dla dalszego biegu zdarzeń. Bywalcy fb pewnie już wiedzą, że powieść skończyłem – dzisiaj rano. Zacytuję końcowe zdanie: „Człowiek jest zdolny do rzeczy niezwykłych, jeśli tylko odnajdzie inspirację i uwierzy w siebie”.
Co będę robił dalej? W literaturze? Popiszę trochę esejów, jak zwykle na niekoniecznie popularne tematy i przyjrzę się rozpoczętej niedawno, kolejnej powieści. Jest tego już kilkanaście stron, pisanych w zbyt wielkim pośpiechu i ze zbytnim zaangażowaniem emocjonalnym – trzeba temu nadać odpowiedni szlif i przede wszystkim zmienić realia – z tego nieszczęsnego pośpiechu poszedłem trochę na łatwiznę. Powieść miała niedobry tytuł, a dobry tytuł jest bardzo ważny i lubię go znać od początku. Już go znam. Obiecuję pierwsze fragmenty pod koniec lata. Teraz już „Magrodden”.
Na godzinę przed przybyciem promu do Plymouth poprosiłem Sandhurst, gdzie pełniłem, przynajmniej oficjalnie, służbę, o samochód i ochronę. Teraz już wolałem nie ryzykować.
Było to w Faludży. Bitwa o nią przeszła już do historii, pozostawiając po sobie materiały dla badaczy i tę samą co zwykle materię: resztki, uformowane w szkielety domów i gruzowiska ścielące się między nimi. Disiecta membra[1], żeby dać wyraz humanistycznemu przygotowaniu. Nas na początku bitwy było tam niewielu, a później jeszcze mniej. Rządzili Amerykanie, ja swoich ludzi trzymałem raczej z boku; sposób prowadzenia walk o Faludżę miał w sobie coś z walki gangów – skala nienawiści z obu stron była niebywała, a to uniemożliwiało racjonalne podejmowanie decyzji. Nierówność sił była oczywista; nawet jeśli tubylcom dopisać w bilans własną bramę i podwórko, dopiero skala wściekłości może jakoś tłumaczyć ich zwycięstwo w pierwszej bitwie. Następnie wściekli się Amerykanie i nawet trudno im się dziwić. Las Teutoborski może to jeszcze nie był, ale że relacje między Abramsami a motocyklami jakby przypominały te pomiędzy legionami Rzymian a hordami Germanów, to i nic dziwnego, że operację odbicia Faludży nazwali „Phantom Fury”. Rzeczywiście trzeba było wpaść w furię, żeby w cywilnym terenie używać bomb ze zubożonym uranem i pocisków fosforowych, ale domyślna skala hańby, gdyby przerżnęli również drugą bitwę, trochę ich tłumaczy. Pozostawał jeszcze jeden szczegół, dość zabawny: jeśli al-Janabi mniej więcej odpowiadał Arminiuszowi, to który z amerykańskich generałów dochrapał się przydomka: Warrus? Wiedziałem o więcej niż jednym kandydacie.
Przybył wysoki komisarz ONZ. Kurdupel, z rozdętym po granice znanego Kosmosu ego, ze świtą sekretarek ze śniadania na trawie i sekretarzy posługujących się pośladkami jak bronią strategiczną – zatem mieliśmy w bazie absolutne wyżyny kultury z antycznymi alegoriami i musieliśmy z tym sobie poradzić. Poradziliśmy sobie. Nic tak jak wojna nie sprzyja rozluźnieniu obyczajów i na imprezie integracyjnej, którą zorganizowała kompania, zarzygany kurdupel patrzył szklanymi oczami na tańce bez majtek i swoistego giganta, który zbudował się na bazie cipek i innych otworów uczestniczących w przyjęciu. Następnego dnia mieliśmy go przewieźć na kolejny posterunek.
Upał był nieziemski i to paradoksalnie ułatwiało nam zadanie, bo jeżdżenie po Faludży nadal nie było bezpieczne. W taki upał nikomu nic się nie chce i nawet jeżeli dżalabija jest bardziej przewiewna niż mundur, to wydawało się kulturowo uzasadnione danie sobie spokoju ze strzelaniem. Niemniej, ostrożność należało zachować. Jeździło się po Faludży na gazie wciśniętym do podłogi zaraz po wyjeździe z bazy i zwolnieniu go dopiero pod bramą posterunku docelowego. Tak też zamierzaliśmy i tym razem, z pewnymi modyfikacjami. Konwój miał otwierać Warrior – nieźle uzbrojony transporter gąsienicowy, za nim trzy Cougary (zdecydowanie lepiej opancerzone niż armijne Land Rovery) i w ariergardzie znowu Warrior. Co prawda transportery trochę opóźniały ruch konwoju, ale w tych gruzowiskach nie było możliwe jechać cały czas z maksymalną prędkością, zresztą wysoki komisarz zapragnął obejrzeć z bliska zrujnowaną część miasta. Tak jakby istniała jakaś nie zrujnowana. Chłopcy od krów zaproponowali, że dadzą nam Apacza od góry, ale helikopter tyleż odstrasza, co przyciąga zainteresowanie. W każdym razie Apache był gotowy na wezwanie.
No to pojechaliśmy. Ja w Warriorze, mój zastępca z wysokim komisarzem w ostatnim Cougarze, pluton i świta rozparcelowana po pojazdach. Kurz, upał, muchy, smród, pusto. Dziurawe, postrzelane ściany budynków po jednej i po drugiej stronie ulicy, kupy gruzu wysuwające jęzory spod ścian na jezdnię. Jechaliśmy jakieś pięćdziesiąt, ulica łagodnie zakręcała w lewo, gruzowisko pozostałe po budynku na zakręcie ukośną skarpą zaścielało trzy czwarte jezdni, pojazd bez wysiłku wspiął się po skarpie i wtedy zobaczyłem, jak z lufy ręcznego granatnika wylatuje pocisk. Jakieś pięćdziesiąt metrów przed nami, zza kolejnej sterty gruzu. – Ogień – powiedziałem flegmatycznie, rozległ się huk, pojazdem zatrzęsło, Warrior skręcił i stanął. Trochę się palił z lewej flanki. Rozległ się werbel karabinu maszynowego. – Wieża – powiedziałem i przełączyłem na bazę. – Daj Apacza. Jacyś desperaci – dostrzegłem motocykl ruszający gwałtownie zza skarpy i wtedy stały się dwie rzeczy naraz.
Przed skarpę wybiegło dziecko – taki maluch i zaraz po nim kobieta, wyciągająca do niego ręce. Uchwyciła go i w tym momencie działo wystrzeliło. Raz. Pocisk uderzył w skarpę, na wszystkie strony poleciał gruz, wśród niego latały kolorowe kawałki czegoś, co mogło przypominać rączki i nóżki. Takie małe. – Poruczniku – usłyszałem w słuchawkach. – Ten kutas chce to obejrzeć z bliska. – Dobrze – odpowiedziałem spokojnie. – Za chwilę. Teraz czekamy na Apacza.
Apache przyleciał, obejrzał i ostrzelał dachy – te które zostały, obejrzał ulicę, gdzie już nikogo poza nami nie było, wrócił, zameldował, że sprawdzi teren przed nami i poleciał. Ogień z przodu Warriora zgasł. Warknął silnik, pojazd ustawił się w osi jezdni. – Sprawny – zameldował mechanik. – Ruszamy – powiedziałem w mikrofon. – Do skarpy. Tam z wozów. Szyk obronny, do dziesięciu metrów od kolumny, nie dalej. Operatorzy zostają w wozach.
Strzelec z wieży klęczał na jezdni i wymiotował. Chyba płakał. Wysiadł wbrew mojemu rozkazowi, ale zobaczył to pierwszy i był usprawiedliwiony. Stałem przed skarpą z rękami w kieszeniach – na wszelki wypadek, pluton tworzył wokół nas wieniec gotowy do spalenia wszystkiego, co się rusza, wysoki komisarz robił zdjęcia. Na skarpie leżał poszarpany kadłub kobiety trzymającej kurczowo główkę dziecka – reszty w zasadzie nie było. Krew rozlewała się z miejsc, w których przed chwilą były jakieś członki, tułów, powoli zbierały się muchy. Z dziecka pozostała kędzierzawa, pełna skrzepów głowa, przyciśnięta zakrwawionymi rękami do rozprutego brzucha kobiety. Chyba odłamek. Inny odłamek odciął jej część czaszki. Nie mogłem tej sytuacji odwrócić, nie mogłem tej sytuacji zapobiec, nie mogłem zrobić nic. Podszedłem do klęczącego na jezdni żołnierza. – To ja wydałem rozkaz – powiedziałem. – Ciebie to nie dotyczy.
Alski
[1] Rozrzucone członki (łac.). Z Horacego („Satyry” I, 4, 62) gdzie „disiecta membra poetae” oznaczają słowa poety między którym związek jest luźny, ale myśl do uchwycenia.
2 COMMENTS
Dobre.
I-jak to u mnie-ciąg skojarzeń.
Izraelski film o załodze czołgu,kiedy pacyfikowano -hahaha -Palestyńczyków w Libanie. Dom bez murów. Odpadły po bombardowaniu.. Ale się trzyma.. Na kondygnacji ojciec,żona,dziecko. Strzelec czołgowy,niczym Czereśniak z Rudego puszcza serię po wszystkich. Potem zauważył,że na ścianie pokoju wisi ikona.
-O,k…wa! To chrześcijanie byli. Pomyłka
Wtręt -film Sad cytrynowy. Izraelka i Palestynka..Sąsiadki. Może i była by przyjaźń,ale postawiono płot.
Wracając. Zanim otwarto tunel -różnica kopaczy 1 metr-na górze działała firma promowa z poduszkowcami. Szybko i bez infrastruktury.
Wynalazek trochę z lamusa,ale używany. Rosyjskie poduszkowce desantowe -robią wrażenie.
Nie mogę za dużo tego dawać, bo zdradzę suspens. Jeszcze dwa – tak myślę. Jeden z okresu rosyjskiego. Faludża jest bardzo obszernie opisana, w materiałach niejako oficjalnych i również w pamiętnikarskich. Ta libańska historia trochę też z tej półki. Wojna – i wszystko wiadomo.