Za dużo miłości – trzeci – Kasandra
Byłem na tym przedstawieniu i kiedy zamknę oczy, od lat, niezmiennie widzę tę scenę tak, jak ją opisałem w powieści. „Cassandra” Vittoria Gnecchiego – dwuczęściowa opera z prologiem, opowiadająca o losach Kasandry, córki trojańskiego króla Priama, branki Agamemnona, któremu urodziła dwójkę dzieci. Obdarzona darem przewidywania, wieszczy mu śmierć po powrocie do Myken, do żony Klitajmestry. I to Klitajmestra, przy udziale Ajgistosa – swego kochanka, morduje Kasandrę i jej dzieci, zaś u szczytu grozy morduje męża – Agamemnona.
Druga część powieści jest mroczna. Ujawnia się demon Natalii, przez lata powodujący, że wpadała ona w stupor, graniczący ze śmiercią pozorną, z czym nikt nie umiał sobie poradzić. Krzysztof na rozwiązanie zagadki wpadł przypadkiem, pomogło mu ono raz, zaś finalnie spowodowało tragedię rozstania – Natalia odkryła, że przed wielu laty… Nie, nie powiem. Popsuję ewentualnym czytelnikom spotkanie z powieścią.
Rozpoczynający ten cykl fragmentów niewielki rozdział pierwotnie był jednym z pierwszych – chciałem, aby od początku miłości tych dwojga towarzyszył mrok. Nie było to rozwiązanie dobre, nawet jeśli w powieści panuje swoisty przekładaniec czasowy i ostatecznie ten epizod niejako otwiera wrota drugiej części – tragedii dwojga zakochanych.
Wybranymi fragmentami postaram się zilustrować narastanie dramatu, aż do finału. Zaznaczam, pisałem to siedem lat temu. Czytając dzisiaj pierwszą napisaną przez siebie powieść oceniam ją tak, jak napisałem poprzednio (Za dużo miłości – pierwszy). Natomiast nie jestem w stanie zaprzeczyć, że bywam niekiedy poruszony, wręcz wzruszony, bo nie ma pisarza, który nie korzystałby ze wspomnień. Nawet jeśli dzisiaj odległe, ożywione w powieści skracają dystans, stając się obecnymi na wyciągnięcie ręki.
Czytając ją, zauważam jeszcze jedno. Opisana w tej powieści miłość jest niesłychanie zmysłowa. Abstrahując od realiów i wyobraźni wydaje mi się dzisiaj, że szczególnym wyzwaniem, które pojawiło się po pierwszym śmiałym erotycznie epizodzie, była chęć opisania miłości niejako do końca w jej niezwykłym pięknie. Czy jest to w ogóle możliwe – zapewne tak. Czy ja zrobiłem to dobrze – nie wiem. Odnoszę wrażenie, że pewne sceny cechuje nadmierna śmiałość, ale skoro są one integralną częścią powieści? Nie mogę teraz im zaprzeczyć i tym bardziej nie mogę ich usunąć.
W największym skrócie: mama Natalii choruje na szczególną postać otępienia, która nie wiadomo jakie ma podłoże. Umiera, a podłoże choroby ujawnia się w przypadkowej czynności, stając się dla Natalii wyzwoleniem z powtarzających się ataków choroby, ale i z miłości do Krzysztofa. Przedstawienie operowe, na którym byli oboje, ma, w swojej fabule, związek z zachodzącymi zdarzeniami.
Dlaczego wielkie miłości kończą się źle? Bo nie ma sposobu na utrzymanie emocji na tak wysokim poziomie, niemal nie ma. I to „niemal” stanowi nadzieję dla każdej kolejnej wielkiej miłości.
„Prolog odchodził. Odchodziła muzyka, w nawracających fortissimach zapowiadająca kataklizm przyczajony za brudnożółtymi megalitycznymi murami z trzech stron otaczającymi scenę, jakby zwalić się miały za chwilę w żużel dziedzińca. Odchodził herold, zabierając ze sobą głos siejący grozę – a to tylko zawiadomienie w końcu: uprzejmie informujemy, że zapewne dojdzie do zbrodni. Odchodził chór,wynosząc przerażenie i resztki światła, ledwie pełgającego kolorem, a może i zapachem zwierzęcego tłuszczu. W mroku ostatnich taktów otwarła się w murze furta i na rampę wyszła Klitajmestra, ściągając światło na siebie i pogrążając resztę w ciemności.
Była czarna. Piekielnie zgrabna, wysoka i szczupła, szpilki na kilkanaście centymetrów, połyskująca czernią sukienka opinająca jak futerał obszar jedynie absolutnie niezbędny do zakrycia, perły kołyszące się między piersiami, dramatycznie obrysowane oczy i usta, ostre afro, okalające twarz granatową aureolą. W prawej ręce trzymała za tylne nogi odarte ze skóry zwierzę ofiarne, w lewej siekierę na długim trzonku. Ręce, aż po ramiona, zbryzgane miała krwią. Niemal czuło się, jak czas nabrał powietrza i czekał, wstrzymując oddech.
Kątem oka popatrzył na Natalię. Pochylona do przodu, jak zahipnotyzowana wpatrywała się w kobietę trzymającą siekierę i martwe zwierzę. – Psychoanaliza potrzebowałaby lat na dojście tam, gdzie opera dociera natychmiast – pomyślał. Odwrócił wzrok na scenę. Klitajmestra zaczęła śpiewać, czas ruszył.
Podczas przerwy przyniósł jej wino, sobie kawę.
– Właściwie po co on wracał, na co liczył po tylu latach? Ludzie muszą coś robić w międzyczasie, a to było dziesięć lat w końcu – powiedziała zamyślona.
– Kto? – zapytał zaskoczony.
– Agamemnon, Krzyś. Agamemnon – powiedziała cicho, odgarnęła włosy łagodnym gestem i potarła noskiem jego policzek. – Nie odjeżdżaj, proszę. Ani na długo, ani daleko.
– Co w takim razie zrobimy z Penelopą? – zapytał.
– Ha! – Natalia nieoczekiwanie uśmiechnęła się szelmowsko. – Tam trupów było jeszcze więcej, musiał wytłuc wszystkich zalotników. Wszystkich, Krzyś. A tak, zostałby gdzieś po drodze, tam jakaś królewna chyba była? Sporo osób by ocalało.
Dopiła wino, oblizała brzeżek kieliszka. – Chodź, książę. Zaprowadź księżniczkę w mroki nieświadomego. Freud czy Ajschylos – jaka to różnica? Te same mury, te same siekiery.
Schodząc w dół widowni przypomniał sobie przelotną myśl z pierwszej części. – Uważaj – pomyślał – stale uważaj.Potknął się na schodku i roześmiał. Natalia obejrzała się.
– Mam uważać – powiedział.
– Oczywiście – koniuszkiem języka musnęła wargi – ale i tak niczego nie zauważysz. Zauważysz tylko to, co będę chciała, żebyś zauważył. Chodź! – wyciągnęła do niego rękę.
Bismarckstraße po wrześniowym deszczu lśniła tajemniczo, przejeżdżające samochody pozostawiały za sobą wodny pył, rozbłyskujący na chwilę tęczowo w reflektorach kolejnych aut. Był późny wieczór. Stali chwilę przed Deutsche Oper, Natalia oparta o niego plecami, pomrukująca jakąś melodyjkę.
– Wracamy – powiedział. – Wracamy, Nalala. Kocham cię.
– Ejże – roześmiała się i odwróciła do niego. – Poczekaj, muszę pozbierać demony.
Kiedy jechali Frankfurter Allee, Natalia prawie spała. Zwinięta niemal w kłębek na rozłożonym przednim siedzeniu, nadal pomrukiwała melodyjkę, którą słyszał przed operą. Popatrzył na światła wzdłuż alei, musnął ręką jej policzek.
– Dokąd? – zapytał półgłosem.
– Do domu – powiedziała cichutko. Otworzyła oczy. – Wiem, kochanie. Ja też – powiedziała całkiem przytomnie – ale są przynajmniej dwa powody – potrząsnęła głową, jakby chciała uporządkować nie włosy, niesforne jak zwykle, ale myśli, jakby chciała, aby klocki w głowie trafiły na swoje miejsce. – Pierwszy jest taki, że mama od paru dni znowu gorzej się czuje, prawie przestała mówić, przestała jeść. Powinnam ci powiedzieć, ale…
– Ubytków nie zauważyłaś? – zapytał.
– Nie, ale tym razem to wygląda jeszcze inaczej niż wtedy, w lecie. Bardzo się niepokoję – Natalia usiadła.
Zdjął rękę z kierownicy i objął ją delikatnie. – Wejdę na chwilę i zobaczę, jeżeli chcesz. Docent już był?
– Przyjdzie rano – przechyliła głowę na jego ramię.
– A drugi powód?
– Drugi jest taki, że chcę za tobą zatęsknić – uśmiechnęła się do niego przekornie. – Teraz sobie pomarzę, a ty masz mnie dowieźć do domu, zobaczyć mamę, ułożyć mnie spać. Potem możesz wrócić i pomyśleć nad kwartetem. A później ja przyjadę i przywiozę światełko. Żadnych siekier, żadnych odartych zwierząt. Przywiozę światełko. I będę tak przywozić, aż przyjdą święta – uśmiechnęła się znowu.
– Jeszcze trzy miesiące – powiedział półgłosem. – Kocham cię.
– Wiem – odpowiedziała. – Nie boję się.
Kiedy dojeżdżał do zjazdu z berlińskiego ringu, była już noc. Natalia spokojnie spała tuż obok. Spojrzał na nią, odwrócił wzrok na drogę. W przeciętym reflektorami mroku autostrady zamajaczył przed nim cień kobiety trzymającej siekierę i martwe, odarte ze skóry zwierzę”.
„Na pogrzebie Krzysztof szedł obok Natalii. Ubrana w czarny, krótki płaszczyk, w niewielkim kapeluszu, też czarnym, z twarzą zasłoniętą woalką, bardzo dziewczęca, szczupła, niemal zwiewna, ze spuszczoną głową, sprawiała wrażenie teraz już przywykłej do tragedii. Tragedii zawsze obecnej, zawsze się zdarzającej, zawsze nieoczekiwanej, tragedii nieuchronnej, od której nie ma ucieczki a od której mamy nadzieję uciec za każdym razem kiedy się zdarza. Szła za trumną stawiając kroki nie tyle niepewnie, ile nie dbając o nie. Jakby było jej wszystko jedno, jakby rzeczywiście potrafiła wszystko, iść na każde spotkanie niezależnie od tego jakie to będzie spotkanie, nawet jeśli tym razem było to nie spotkanie a rozstanie i to ostateczne, przynajmniej tutaj. Nie płakała, nie trzymała się kurczowo jego ramienia, szła po prostu trzymając go za rękę, potykając się od czasu do czasu. Z drugiej strony Natalii szedł Jarek, a z przeciwnej, obok niego, Lucjan. Na początku Lucjan szedł obok Jarka, potem ten coś do niego poszeptał i Lucjan przeszedł na drugą stronę. Początkowo Krzysztof pomyślał, że być może niedostatecznie chroni Natalię i Lucjan przeszedł na drugą stronę, aby odsunąć świat od niej, aby świat pozostał tam gdzie był. I Natalia też, tam gdzie była. Ale nie. Natalia i on, oni oboje szli blisko siebie, natomiast i Jarek i Lucjan w niewielkim oddaleniu, jakby nie samą Natalię a ich dwoje eskortowali, jakby nie w niej, a w nich dwojgu albo pomiędzy nimi było coś tajemniczego, co należało chronić albo ukryć, cokolwiek by to było. Przez sylwetkę Natalii wędrowały cienie drzew, zamieniając się co chwila miejscem z łagodnym, październikowym blaskiem słońca, biorącym ją w objęcia pełne ciepła i światła. To Jarek zajął się w całości organizacją pogrzebu, nekrologami, rozesłaniem zawiadomień, telefonami do krewnych, przyjaciół, dawnych współpracowników, wieńcami, kwiatami, stypą wreszcie. Krzysztof poznał Amelię, ciotkę Natalii mieszkającą w Giżycku, przemiłą sześćdziesięciolatkę w rodzaju wiecznego podlotka, która ich natychmiast zaprosiła na Mazury. Poznał wujka Natalii, którego imienia zapomniał, małomównego starszego pana, który obejrzał go starannie, po czym odwrócił się do Natalii, uśmiechnął się delikatnie i pokręcił głową. Poznał jeszcze kogoś i jeszcze. Został zaakceptowany. W kaplicy usiadł za Natalią. Po chwili odwróciła się i powiedziała cicho: – Chodź tutaj, do mnie. – Natalia! – karcącym półgłosem odezwał się Jarek. Nawet się do niego nie odwróciła. – Krzyś ma być przy mnie. Cały czas – powiedziała. Dlatego potem szli obok siebie, trzymając się za ręce, mając Jarka po jednej, a Lucjana po drugiej stronie. Dlatego potem stali we dwójkę, mając po obu stronach nadal Jarka i Lu, odbierając wyrazy żalu, współczucia, dziękując żałobnikom. Na pogrzeb przyszło zaskakująco wiele osób, nawet delegacja z uniwersytetu, choć tyle lat już minęło od zajęć na uczelni. Grobu spod kwiatów zupełnie nie było widać. Wyglądał jak kwietny pagórek okolony wieńcem zniczy, pełna melancholii ozdoba jesiennego cmentarza. Żałobnicy powoli rozchodzili się, osób wokół grobu było coraz mniej, aż zostali niemal sami, ich dwoje, bracia, jeszcze kilka osób. Wtedy Natalia odwróciła się do niego, podniosła woalkę, objęła i zaczęła całować. Po kilku chwilach zapomniał, że jest na pogrzebie, bo był to pocałunek jak ten sprzed kilku miesięcy, pocałunek ze spotu, kiedy język Natalii wędrował między jego wargami po raz pierwszy, kiedy on po raz pierwszy raz poznał jej smak. Długi pocałunek. – Natalia, przeginasz – półgłosem powiedział Jarek. Natalia przesunęła językiem po jego wargach jeszcze raz, opuściła woalkę, odwróciła się do Jarka. – Mogę wszystko – powiedziała”.
„Natalia szperała w lodówce. Krzysztof rozkładał talerzyki, co chwila dotykał Natalię udając, że robi to niechcący, a ona poruszała się tak, żeby koniecznie napotkać jego przypadkowy dotyk. – Ej, nie płosz się, świstaku – powiedziała. Wyjęła pudełko krewetek, popatrzyła na niego, uśmiechnęła się. – Ty – powiedziała – obecny we mnie bardziej niż myślisz. Odsącz to, poszukam majonezu. Odwróciła się znowu do lodówki. – Koperek i sól – powiedział. – Są niezbędne. – Oczywiście – odpowiedziała. – Jeśli nie znajdę, poproszę ciebie. Zaczęła się cicho śmiać. Odwrócił ją do siebie. – Jak to sobie wyobrażasz? – Może cię wyliżę – mruknęła. – Ach, daj spokój, wstydzę się. A potem zamieszam i zjemy. Sałatkę z krewetek. Głupia jestem – nie? Idiotka i seksualna maniaczka. Krzyś – zajrzała mu w oczy – ja cię kocham. – To może ja? – zapytał półgłosem. – Co, ty? – Natalia, teraz stojąc tyłem, ocierała się o niego. – Ja. Ciebie. Chodź! – rozpiął guzik dżinsów Natalii, zaczął wędrować rękami od piersi aż po wnętrze jej ud. – Chodź. Chodź zaraz!
– Kolacja – powiedziała nieprzytomnie. – Czy mógłbyś… nakarmić mnie jeszcze raz? Przyciskała do siebie jego głowę, drgawki Natalii gasły i nasilały się ponownie, próbowała dosięgnąć swojej zabawki. Ułożył się inaczej, Natalia westchnęła. – Piękne, jakie to piękne – powiedziała, oddychając głęboko. – Popatrz, jaki jesteś piękny, twórco bogów. Ach… Różowe płatki Natalii pulsowały. – Nie przestawaj, Boże, nie przestawaj, Krzyś, nie przestawaj. Dostaniesz co chcesz, tylko nie przestawaj. Delikatnie pchnął jej uda, językiem powędrował nieco głębiej. – Tak? – zapytał. – Tak! Tylko chodź bliżej, chodź, żebym mogła… ach, nie – Natalia się wyprężyła. – Jeszcze Krzyś, jeszcze. Krążył ustami, językiem, między Natalią Orlando a Natalią Orlando. – Tak – powiedziała. – Chcę, żebyś to zrobił. Chcę! Zrób to! Podniósł głowę. – Tak? – zapytał. – Na pewno chcesz? – Tak! – Natalią wstrząsał kolejny paroksyzm drgawek. – Tak, zrób to, zrób! Chcę cię wszędzie!
– Możesz mnie zranić – Natalia patrzyła poważnie wprost w jego oczy. – Mogę cię zranić. Ale dobrze się zastanów, zanim poszukasz sobie innej. Ty! – opadła na niego. – Ty szatanie! Uśmiechnął się. – Cicho… aniołku. Zaczęli się śmiać i przewracać po legowisku. Natalia złapała poduszkę w obie ręce. – Krzyś! Uduszę cię, diable. Raz się sprzeniewierzysz i będziesz martwy. – A ty? – zapytał, uśmiechając się. – A ty, jak to będzie z tobą, Nalala? Popatrzyła na niego figlarnie spod rzęs. – Ach, wiesz… kiedyś pewnie będę chciała cię porównać – zamyśliła się – z jakimś młodocianym osiłkiem. Ale to i tak będzie bez znaczenia – roześmiała się i rzuciła się z poduszką na niego. – Uduszę, pamiętaj! Uniósł ją. – Ale będzie mi przykro. Będzie mnie bolało. – E tam – odpowiedziała, patrząc mu w oczy – takiej Natalii jaką ty masz, nikt nigdy nie miał ani nigdy mieć nie będzie”.
„Natalia spała spokojnie całą noc. Rano wypili kawę, Natalia z mlekiem. Przed ósmą wyszła do pracy. Obejmując go w drzwiach, uśmiechając się szmaragdowo powiedziała: Do soboty tak blisko. Całowali się długo na pożegnanie, a potem Natalia nieoczekiwanie wbiegła z półpiętra zanim zdążył zamknąć drzwi i pocałowała go jeszcze raz. Wyjechał koło południa. Dyżur miał spokojny. Długo rozmawiali wieczorem, a potem jeszcze Natalia zadzwoniła przed północą, żeby powiedzieć, co mu zrobi w sobotę wieczorem za te dwie samotne noce. – Bo za jutrzejszą też – powiedziała, śmiejąc się cichutko. – To przyjadę jutro po pracy. Kochanie… – zamilkł na chwilę. – A w sobotę rano oboje wrócimy i pójdziemy posłuchać adagia. – Nie – odpowiedziała prawie szeptem – to by już było… – nie dokończyła. – Pamiętaj wino kupić. Dobranoc, Krzyś, kocham cię. – Dobranoc, kocham cię – odpowiedział. W piątek, w przerwie między zajęciami zadzwonił znowu. Natalia planowała na popołudnie porządki w rzeczach mamy. – To smutne – powiedziała – ale przecież kiedyś muszę to zrobić. Trochę się tego boję. Wieczorem zajrzał jeszcze na swój cmentarz, do mamy. Zapalił świeczkę, posiedział chwilę. Kiedy odchodził, wydało mu się, że mama pogładziła go po policzku. Pojechał do sklepu, kupił wino i ciasteczka na spotkanie po koncercie, kupił wino dla nich na jutrzejszy wieczór.Przed dziewiątą wchodził do domu. Nagle zapragnął usłyszeć Natalię i wtedy przyszedł sms:„Krzysztof, nie przyjadę jutro. Nie dzwoń, telefon będzie wyłączony. Zawiadomię, czy i kiedy będę chciała się z tobą zobaczyć. Dasz sobie radę”.
„Otworzył drzwi. Naprzeciwko, zza popękanych strzępków lustra wyglądających jak ostatni rozbłysk dogorywającego świata, wyzierał szary tynk, a na podłodze, między kawałkami szkła leżał stary, kuchenny tasak. Obok tasaka majaczył trup demona. Z zastygłym na twarzy drwiącym uśmiechem, trzymający w wyszczerzonych i zaciśniętych zębach miłość, też martwą. Jola wyszła z pokoju Natalii, plecami oparła się o framugę. – Zamknij drzwi – powiedziała. Oczami pobiegła za jego wzrokiem. – On jest martwy. I tak nie ucieknie. Nie wiem, czy nie wolałabym, żeby zmartwychwstał i uciekł – dodała półgłosem. Zamknął drzwi, nadal patrzył. Jola podeszła. – Chodź do kuchni – powiedziała. – Chyba, że wolisz jej pokój. – Nie – odpowiedział. – To już nie istnieje, zdaje się – popatrzył bez wyrazu na sączące się z pokoju Natalii światło. Jola objęła go. – Może to chwilowe, szok, może to przejdzie, może wszystko wróci i znowu będziecie jak… – nie dokończyła. Nawet nie był zrozpaczony. Był odrętwiały, znieczulony, obojętny na wszystko. Gdyby w tej chwili ktoś zaczął wyrywać mu rękę z trzaskiem pękających kości, rwących, rozdzierających się mięśni i żył, zauważyłby to gdyby krew trysnęła mu na twarz. Żeby patrzeć, musiałby przetrzeć oczy. Drugą ręką. – Chodź – prawie szeptem powiedziała Jola. – Zrobię ci kawę”.
„Stare rachunki. Pięść Natalii, która wtedy wystrzeliła jak pocisk niczego nie rozwiązała, rachunki nie zniknęły i dziś jego dawne długi spłacali oboje, płacąc samymi sobą. On tak, on je zaciągnął u losu i pozostawił niespłacone, ale ona? Czy jej lęk byłby taki sam, gdyby nie jego przeszłość? Znając już demona z imienia, czy bardziej wierzyłaby, że im się uda, gdyby nie to w jego przeszłości, o czym wolał nie pamiętać i co najlepiej żeby się nigdy nie zdarzyło? Nie został ukarany za sprzeciwianie się bogom, oni po prostu wyciągnęli kilka starych rachunków do zapłacenia. Tym bardziej nie mógł do niej wrócić, nie mógł jej przytulić i powiedzieć: uwierz. Nie mógł od niej żądać, aby swoim lękiem spłacała jego długi. Co mogę? – zapytał bezradnie sam siebie. – Kochać – odpowiedziała kiedyś Iza. – I czekać – dopowiedział teraz sam sobie”.
„Wyjeżdżali z mijanego po drodze miasteczka, pomarańczowy blask gasł w tylnej szybie.
– Co będziesz robić? – zapytała Iza.
– Nie wiem – odpowiedział po chwili. – Może dopiszę brakujące części kwartetu. Zamilkł. Usłyszał fermatę, odległy płomyczek zawieszony w przestrzeni. Patrzył w płomyczek.
– Pamiętasz, jak mówiłem w Dreźnie, że mam nowy pomysł?
– Pamiętam – Iza spoglądała na drogę, ginącą w zamglonym horyzoncie. – I pamiętam, że nie powiedziałeś mi, co to takiego.
– Powieść – powiedział. – Historyjka.
Iza spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Co ty?
– Ciekaw jestem, czy byłbym w stanie napisać powieść. Pomyśl – spojrzał na Izę – to naprawdę ładna bajka, to, co się zdarzyło. Nawet, jeśli Natalia już nie… – znowu zamilkł, zacisnął wargi, zacisnął ręce na kierownicy. – Nikt nie chciał niczego złego, a że tak się ułożyło…
– To będą wspomnienia – powiedziała Iza.
– Nie – zaprzeczył po chwili. – To nie będą wspomnienia. To i owo trzeba będzie zmienić, imiona bohaterów i tak dalej, ale nie to jest ważne. Może będę w stanie napisać bajkę, nie zawsze szczęśliwą, ale bajkę, w której są dobrzy ludzie, dużo miłości i przyjaźni, trochę świata, w którym żyjemy i odrobina refleksji. Dobrzy ludzie… – poczuł łzy, znowu płynące po twarzy.
– Bo tak naprawdę, wszyscy są dobrzy, tylko czasami mówią coś innego”.
Alski
1 COMMENT
Wyjaśnienie „Natalii Orlando”. „Orlando” to tytuł powieści Virginii Woolf o barwnej i pełnej poezji akcji. Rozpoczyna się ona w XVII stuleciu. Orlando – młody arystokrata – zostaje przez królową Elżbietę I obłożony klątwą bycia młodym na wieki. Akcja toczy się przez kilka stuleci, w jej połowie Orlando staje się kobietą.