Kobiety i Grześ – piąty
Ten będzie trochę dłuższy, bo po drodze jest nieco rozważań, takich tam. Nie każdy lubi, ale że jest to opowieść o Grzesiu, to musiałem go trochę poopisywać. Każda przygoda ma jakiś fundament, a Grześ na razie nawet nie wie, że życie szykuje go na jego największą przygodę. On powinien być do tej przygody odpowiednio przygotowany, życie o to dba, a ja opisuję. Jeszcze trochę, a teraz zapraszam.
– Monika, przyjedź – poprosił. – Może przegiąłem. Siedzę na policji w Dreźnie i do jutra mnie chyba nie wypuszczą. Coś tam przekroczyłem, ale chciałem być grzeczny. Zrobiła się chryja, a oni wszyscy mówią, że to moja wina. Nie dogadam się z nimi, jeszcze za słaby jestem w języku Nibelungów.
– Geniuszku! – usłyszał śmiech w słuchawce. – Coraz bardziej cię lubię. O dziewiątej rano będę.
Cela była wygodna, a kolacja wręcz znakomita. Co jakiś czas przychodził policjant, patrzył na niego i odchodził. Nawet jeśli prycza nie była z Hiltona, radośnie rozłożył koc, zarzucił jego róg na głowę i niedługo potem spał. Śniły mu się rozmaite bijatyki, oraz Ufo. Czasy były inne, to sny inne też. Teraz nikomu nie śniło się, że nie przeżył.
Poza tym zajmował się wewnętrzną funkcją komórek nerwowych, matematyką nieliniową, teorią dowodu, fraktalami. Przed dwoma laty oddał dwie prace – obie magisterskie. Jedną pisał na Wydziale Fizyki pod opieką promotora, niezłego świra. Nikt nie mógł z jego pomysłami wytrzymać, a Grześ porozumiewał się z nim doskonale. Tak powstała: „Intuicja w aspekcie twierdzenia Gödla. O niealgorytmicznym charakterze procedury matematycznego wglądu”. Dziekan był zdumiony.
– Ale to w zasadzie matematyka.
Na taki zarzut był przygotowany. – Niekoniecznie, panie profesorze. Procedura matematycznego wglądu, a szerzej, każda procedura umysłowa, jest fizyczna jak najbardziej. O tym trochę szerzej jest w tej drugiej.
Dziekan sięgnął po kolejną broszurę. – „Hipoteza niedoszacowania możliwości obliczeniowych mózgu. Kwantowe procesy w mikrotubulach neuronu. Wstępne sugestie doświadczalne”. Co to jest? – po raz drugi patrzył zdumiony.
– To, panie profesorze… – Grześ zaczął się jąkać – …tego… Pan profesor pamięta, jak prosiłem o indywidualny tok studiów. Miałem dziewczynę na biofizyce i zacząłem tam chodzić. Oni pracowali z neurofizjologami i potrzebowali, żeby im coś obliczyć właśnie do mikrotubul. Potem zaplanowaliśmy doświadczenia. Wyszło, że aktywność może rosnąć skokowo poza znany zakres, tylko trzeba mierzyć bardzo szybko. Wzięliśmy niestabilny izotop do akwizycji w PET i wyszło nam, że możliwości operacyjne mózgu są co najmniej dziesięć do dwudziestej. Dotychczas przyjmowano dziesięć do czternastej. I teraz paru rzędów wielkości brakuje żeby przyjąć, że mózg jest w stanie wygenerować cały kosmos, taki jak nasz.
– To fantastyka naukowa – powiedział dziekan. Nie do końca stanowczo.
– Panie profesorze, koledzy się zgodzili, żebym wykorzystał część wyników. Pisałem to z zamiarem obrony na biofizyce. Pan profesor mógłby? Jakąś protekcję? Żeby ktoś się zgodził za promotora?
Dziekan złożył obie prace, chwilę myślał. – Coraz częściej tego nie ogarniam – mruknął. Podniósł głowę. – Grześ, przejrzę tę drugą. Pierwsza jest przyjęta. Jeśli druga będzie spełniać warunki, sam wystąpię za promotora, formalnego oczywiście. Chyba się będę musiał douczyć… – nie dokończył. – Coraz bardziej jestem z was dumny, dzieciaki. Jeśli obie obronisz, będę miał coś dla ciebie.
Wychodząc od dziekana miał nieprawdopodobną satysfakcję. – Powiedział do mnie Grześ, powiedział do mnie Grześ – powtarzał.
Obronił obie. Dziekan załatwił mu staż doktorancki w Instytucie Molekularnej Biologii Komórki i Genetyki – Max Planck Institut. Tak trafił do Drezna. Półtora roku później starał się przejść na drugą stronę ulicy. No i Heil Hitler!
Monika szła pierwsza. Na przemian rozwścieczona i rozbawiona.
– Jak mogłeś! – odwróciła się i uniosła ręce, jakby chciała go udusić albo pobić.
– Ja tylko chciałem coś zjeść – zasłonił się.
– No nie bój się tak! A swoją drogą… – zaczęła się śmiać – …trzeba kompletnego idioty, żeby w żydowskim przebraniu pozdrawiać demonstrację neofaszystów: Heil Hitler. Aż żałuję, że mnie tam nie było!
– Głodny byłem – mruknął. – A stołówka przecznicę dalej.
– Grześ – Monika spoważniała. – Aż takim idiotą nie jesteś, w ogóle nie jesteś idiotą, zrobiłeś to specjalnie. Po co?
Szedł dość niedbale, połami płaszcza zamiatając kurze w policyjnym korytarzu. Uśmiechał się jak cholera, ale tylko wewnętrznie. – Chciałem być uprzejmy. To ich idol, no nie?
– Przy mnie nie musisz grać głupka.
Wyszli przed posterunek.
– Mamy to z głowy – powiedziała Monika. – Nie zapłacisz grzywny za używanie narodowosocjalistycznych symboli, nie wsadzą cię za propagowanie ideologii…
– Przecież to oni propagowali! – przerwał jej.
– Nie, ty. Bo użyłeś zakazanej formy pozdrowienia. Oni demonstrowali w imię rewizjonizmu, izolacjonizmu, socjalizmu. Wielkie Niemcy dla wielkich Niemców, odzyskajmy narodową godność i tak dalej. I nawet jeśli to pokrywa się z hasłami Nazionalsozialistische Deutsche Arbeitspartei[1], nie jest zakazane. Tak orzekł Trybunał Konstytucyjny tego pięknego kraju. A ty użyłeś formy pozdrowienia, która mocą ustaw i tego samego Trybunału jest zakazana. Jesteś wszystkiemu winien, nawet temu, że zgodnie pobili cię narodowcy i antyfaszyści. Z tej samej nienawiści, choć z zupełnie różnych pozycji.
– No, wiem – mruknął.
Szeroką aleją szli w kierunku mostu na Łabie. W oddali, w czarnej – ciągle jeszcze – oprawie, skrzyły się Tarasy Brühla. Było ciepło, choć nadal był to luty. Monika perorowała dalej.
– Poza tym, przeszkodziłeś w szlachetnym przedsięwzięciu. Oni co roku demonstrują w rocznicę bombardowań Drezna. Barbarzyństwa zachodnich humanistów, którzy w ciągu dwóch dni spalili siedemdziesiąt tysięcy ludzi. To ciągle ma wymowę. Dlaczego stylizujesz się na Żyda?
Chwilę szli w milczeniu. Most był już niedaleko.
– Pójdziemy na kawę – zaproponował. – Ja stawiam. Wyjaśnię ci.
Kawiarnie na Tarasach Brühla miały swój niepowtarzalny styl. Secesja, secesja… Monika chciała śniadanie. Grześ śniadanie zjadł na posterunku, teraz pił kawę i patrzył w przeciwległą ścianę. Nieoczekiwanie uśmiechnął się.
– Fajne było.
– Co? – Monika pogryzała tosta. – Żeś się na policji przespał, czy że ci spuścili łomot?
– Ja się… – nie dokończył. Błysk flesza, zaraz drugi. – Entschuldigung[2] – powiedział młody człowiek z aparatem i wyszedł.
– Co to było? – Monika patrzyła zaskoczona.
– Ja się nudzę czasami – dokończył ze stoickim spokojem Grześ. – No i wtedy mam takie pomysły: co by było gdyby. Czy można zaprojektować sytuację.
– Można? – Monika sięgnęła po jajko. Jeszcze raz obejrzała się za wychodzącym.
– Można… – zamyślił się. Po chwili zaczął się głośno śmiać. Spojrzenia z sąsiednich stolików, Grześ śmiał się dalej. Przechylił się przez stolik do Moniki.
– Chyba im się nie spodobałem – powiedział konfidencjonalnym szeptem. – Żyd błogosławiący w imię Hitlera pochód czystych aryjczyków.
Monika miała pełne usta, kiedy to mówił. Za chwilę było nieco sprzątania, a ona nie przestawała chichotać. Trochę się uspokoiła. – Heil Hitler – powiedziała szeptem i znowu zaczęła się śmiać.
– Chcesz zobaczyć instytut? – zapytał. – To niedaleko.
– Pewno! – odpowiedziała Monika. – Zobaczyć miejsce, w którym powstają te wszystkie szalone idee? Idziemy, młody Fauście – zaśmiała się.
Szli wzdłuż Łaby, poły dziwacznego płaszcza Grzesia powiewały w wietrze idącym od rzeki.
– To celowe, ta stylizacja na Żyda? – zapytała Monika.
– A… nie wiem – kopnął kamyk. – Chyba tak. Jedna feministka wyzwała mnie od parchów. No i w książce czytałem. Tam było o żydowskim humorze. Że on jest sarkastyczny. Sarkazein, po grecku rozdzierać mięso. Trochę tak – spojrzał na nią. – Pasuje mi. Na ogół jestem smutasem. No, mama… ale do domu to się co tydzień nie da.
– I Mrówka – powiedziała Monika. – Pamiętam. Masz jakąś dziewczynę?
Nie odpowiedział.
– Nie masz – stwierdziła. – Dlaczego?
– Z powodu doktora Weiningera – mruknął.
Monika zaczęła się śmiać. – Ty nie lubisz dziewczyn? Ty???
– Ja lubię te od Weiningera. A takie zniknęły. Te dzisiejsze są tam, gdzie on był wtedy.
– Nie lubisz feministek.
– To nie są feministki. To są faceci z miesiączką. A dzisiejsi faceci to coraz częściej pizdy bez miesiączki, sama rozumiesz. To co mi zostało?
– Zostać Żydem – przytwierdziła Monika.
– No… w sensie etnologicznym, może kulturowym. Taka mimikra. Skoro nikt nie jest tym, kim jest?
Chwilę szli w milczeniu, w perspektywie ulicy już było widać budynek instytutu.
– A Mrówka? – zapytała ponownie Monika. – Fajna nazwa ulicy. Pfotenhauerstraße. Kto to był Pfotenhauer?
– Pisał o średniowiecznych rycerzach. Ze sto lat temu, albo więcej. Był archiwistą w Dreźnie. A Mrówka? – zamyślił się. – To też archiwum, zamknięte.
– Przyjdzie i otworzy, zobaczysz.
Nie śmiał powiedzieć, że ciągle ma nadzieję.
– Dobra nazwa… – powiedziała Monika. – …jak dla ulicy z takim instytutem. Rębacz fotonów. Prowadź, żydowski rębaczu fotonów.
Stała teraz na peronie drezdeńskiego dworca i patrzyła na niego. Niby kpiąco, ale wyraz jej twarzy był głębszy. – Robi wrażenie – powiedziała. – Te wszystkie pułapki, zastawione na rzeczywistość, żeby ona się w nie złapała. Trochę ci zazdroszczę. Ja mam grzebanie po niegdysiejszych cmentarzach i pisanie, kto kogo z jakich religijnych powodów zabił. Wy grzebiecie widelcami w czymś żywym, a robaki na moim talerzu to mumie. Też fajne, ale wasze ruszają się same z siebie. Ja moje muszę ożywiać.
Ładna jest – pomyślał. – I mądra.
– Posłuchaj – powiedział.
Cisza. Oczywiście gwizd pociągów, ludzie wokół, turkot wózków, łomot kół zbyt wielkich, toczących się po torach… Ale cisza.
– Co?
– Chciałbym się z tobą zaprzyjaźnić.
– Już się przyjaźnisz – odpowiedziała. – Nie zauważyłeś? Do kogo ja tutaj przyjechałam? Grześ, no pomyśl – patrzyła na wtaczający się na peron pociąg do Berlina. – Daj walizkę.
– Zaraz – przytrzymywał pałąk. – Do kogo?
– Do brata – odpowiedziała z roztargnieniem. – Daj walizkę, głupku. Nawet ty sam nie rozumiesz siebie tak dobrze, jak ja ciebie rozumiem. Może nic złego się nie zdarzy, może zdarzać się będą tylko takie groteski. Żydowskie heil Hitler i tak dalej.
– Monika! – zaniemówił. – Ty serio… z tą siostrą?
– Przyjedź do Berlina, pójdziemy gdzieś potańczyć. Z Maksem, moim facetem, ale chyba będę wolała tańczyć z tobą. W tym chałacie i kapeluszu, nie zapomnij – odwróciła się do niego. – Fajny jesteś braciszku i żadnych wyjaśnień. A teraz spadaj. Idź robić sobie w głowie te nowe kosmosy. I nowe umysły, nie zapomnij.
Rano na swoim stanowisku zastał wiązankę tęczowych frezji, kubek parującej kawy, stosik bajgli na talerzyku i lokalną gazetę. Na pierwszej stronie była duża fotografia. Żydowski ekscentryk, może artysta i obok aryjska niemal piękność. Była podobna do Moniki i z tego podobieństwa zorientował się, że ten obok to on. Górą biegł buraczkowego koloru tytuł. „Policja łaskawie uwolniła Żyda pozdrawiającego serdecznie neonazistowskich bojówkarzy”. Usłyszał oklaski, podeszła do niego Sally, piekielnie zgrabna i zdolna biolożka z Kanady, z którą pozostawał w związku, niestety krótko, bowiem ona przedłożyła nad niego docenta Weseringa. Rozumiał ją wtedy, ale żal pozostał. A teraz Sally uśmiechała się do niego kusząco, zrobiła jeszcze jeden krok i już była w jego przestrzeni intymnej. – Greg – powiedziała, a jej piersi niemal ocierały się o niego. – You’re incredible[3].
Powrót Sally był jak łyk wrzącej, krystalicznie czystej wody. Seks bez opamiętania. Przez jakiś czas oboje spóźniali się do instytutu.
Z tego, oraz z kilku innych powodów, w następnym miesiącu poszedł do dyrektora administracyjnego. Mieszkał w hotelu dla doktorantów, gdzie swoboda była olbrzymia, ale nieoczekiwanie atmosfera nieustannej fiesty zmieszanej z dyskusjami o procesach myślowych u pantofelka zaczęła mu przeszkadzać. Chciał zamieszkać na mieście, a na to można było dostać dofinansowanie. Ukłonił się z twardym postanowieniem, że będzie mówił po niemiecku i tylko niemiecku.
– What is the reason to[4]… – zaczął dyrektor.
– Guten Tag, Herr Direktor. Ich habe ein Problem mit der Unterkunft[5].
Wyłożył przygotowane racje. Przede wszystkim o tym, że potrzebuje więcej czasu aby pomyśleć, bo jest niedorozwinięty. Innymi słowy – więcej spokoju.
– Pan wie, że nawet osoby pozostające w związku nie dostają dofinansowania – powiedział dyrektor. – Kobiety z dziećmi, ewentualnie w ciąży, to tak.
– Vielleicht Ich bin schwanger[6]? – mruknął.
Dyrektor poparzył na niego z zainteresowaniem. – Współcześnie wszystko jest możliwe. Niech pan napisze podanie.
Napisał podanie, że być może jest w ciąży. Instytut odpowiedział, że poczuwa się do obowiązku. Dwa tygodnie później wprowadzał się do uroczego apartamenciku na obrzeżach Drezna. Niósł kolejne walizki, Sally niosła jej i jego ulubiony pled. – Reszta poczeka – oświadczyła i zamknęła drzwi. – Chodź, rozłożymy go na łóżku.
Reszta była mokra, cudownie gładka, pełna asymptot i hiperbol niewiarygodnego ciała Sally. Ona jest jak elf z jakiegoś kompletnie pornograficznego Tolkiena – pomyślał w którymś momencie. Sally zasypiała, przebudziła się nagle. – Gdzieś ty się tego nauczył? – zapytała. – Dużo się onanizowałem – odpowiedział. Wybuchnęła śmiechem i zanurkowała niżej. Poczuł jej usta i język, po kilku chwilach miał jej uśmiechniętą twarzyczkę nad sobą. – Połknęłam – powiedziała z dumą.
Pornografia w jego życiu zaczęła nabierać znaczenia. Czuł się pornograficzny, niezależnie od wyczynów Sally. Być może był w ciąży, tak przynajmniej uważał Instytut. Sally starała się, żeby był. Skrupulatnie brała pigułki. On – żadnych. Jedynym, co mogło przemawiać za tym, że jest w ciąży, było to, że nie miał miesiączki. Natomiast miał dofinansowanie. Jak to dyrektor instytutu powiedział? Współcześnie właściwie wszystko było możliwe.
Dlatego i to, że doświadczenia biegły fenomenalnie, nie było dla niego specjalnym zaskoczeniem. Operowali skalami rzędu nanometra, co stanowiło miliardową część metra, a dla elektrod, którymi się posługiwali i tak było to za dużo. Powinni zejść na pikometr – jedną bilionową część – ale struktura materiału powiedziała: dość, wygłupiacie się chłopcy. W odpowiedzi Grześ w tydzień wymyślił system mikroluster zaglądających do mikrotubuli, co też fotony w niej wyprawiają, miesiąc zajęło przygotowanie doświadczenia, a potem zaczęły się cuda. Pojedynczy foton wydawał się być i tu, i tu, co wskazywało na jego oczekiwanie, jak ma funkcja falowa pobiec, potem to były dwa fotony, a potem… Drobna modyfikacja, którą wymyślił o drugiej w nocy na balkonie, pijąc tam koniak i paląc ohydnego, kubańskiego papierosa (Sally spała, wykończona walką o dziecko), spowodowała, że w trzecim miesiącu doświadczeń byli w stanie potwierdzić jego, wynikającą z obliczeń, hipotezę koherencji stanów kwantowych w mikrotubuli. Co oznaczało, że umysł steruje mózgiem, a nie mózg umysłem. Nic nie stało na przeszkodzie, aby koherencja przenosiła się na następne mikrotubule, a wówczas to umysł odpowiadał i ponosił konsekwencje redukcji funkcji falowej. Mojej, twojej… Decydującej o biegu losów każdego z nas. Wolna wola – był o krok od udowodnienia, że wolna wola istnieje naprawdę. Caspar Juskind był jego promotorem i to on zadecydował, że doktorat należy na tym etapie zamknąć. – Nobla dostaniesz potem – powiedział, a był to głos nie byle kogo. Delegowany do Maxa Plancka profesor Caltechu, twórca egzotycznych teorii kwantowej świadomości, przyjaciel Rogera Penrose’a, człowiek, który kilka razy w życiu pchał wózek, na którym siedział Stephen Hawking. Grześ doktorat obronił zimą i zaraz potem zabrał się za możliwe stany splątania… dwóch umysłów. Caspar Juskind, kiedy o tym usłyszał, wybuchnął śmiechem. – Mało ci, że jesteś tam, to jeszcze musisz być tam??! Może ci ułatwię. Zapytaj swoją Sally. Ona ci opowie, zapewne barwnie. To i owo słyszałem, a docent Wesering do dziś patrzeć na ciebie nie może.
Wczesną wiosną z polikliniki Maxa Plancka przyszedł mail sugerujący, że dobrze byłoby, aby odwiedził ginekologa. Ciąża i tak dalej, a instytut jest troskliwie zainteresowany rozwojem sytuacji. Pokrótce nakreślił Sally – tarzającej się po podłodze ze śmiechu – swoją sytuację, po czym wybrał się z nią do lekarza. – Nie możesz iść sam – powiedziała. – Powinien ci towarzyszyć ojciec dziecka. Ojczyni? Poza tym nie wiadomo, co on ci zrobi i mogłabym być stratna.
No to do następnego 🙂 Alski
[1] Narodowosocjalistyczna Partia Niemiec (NSDAP). Partia, której wodzem był Adolf Hitler.
[2] Przepraszam (niem.)
[3] Jesteś nieprawdopodobny (ang.)
[4] Jaki jest powód do… (ang.)
[5] Dzień dobry. Panie dyrektorze, mam problem z zakwaterowaniem (niem.).
[6] Być może ja jestem w ciąży (niem.).