Test ciążowy
Pisałem tę powieść w 2013 roku będąc być może nadmiernie przepełnionym emocjami i nadmiernie ambitnym. Nawet jeśli powieść otrzymała oceny niekoniecznie pozytywne uważam, że się udała – to znaczy, że opowiedziałem ją tak, jak zamierzałem, że nie musiałem po drodze rezygnować z niczego. Niektóre jej fragmenty stanowią dla mnie osobisty kanon tego, co napisałem i to jest właśnie jeden z takich fragmentów. Jest to blog, który przed kilku laty (powieściowymi) prowadził jeden z bohaterów powieści – Fakhir. Fakhir jest Irańczykiem – Persem. Jest muzułmaninem, szyitą, sufim – jest derwiszem. Jest oświecony – przynajmniej takim starałem się go ukazać. Jednocześnie jest fizykiem – twórcą pewnej zaawansowanej idei energetycznej, która przepada razem z jego śmiercią. Tekst jest może i trudny, ale wydaje się wart przywołania. Cały czas proszę pamiętać, że pisze to muzułmanin.
Miało to tytuł: Uczeń Dżalala ad-Dina ar-Rumiego pisze. Było rodzajem bloga i było niesłychanie skromne – żadnych ozdób, rysunków, kolorowego tła. Blog był dwujęzyczny, w farsi i po angielsku. Autor we wstępie uprzedzał, że tekst w farsi jest, jego zdaniem, lepszy, jako bardziej subtelny, co wynika zarówno z możliwości języka farsi jak i z tego, że jest on dla autora językiem rodzimym. Powyżej wstępu był dziwny wiersz, którego jedna linijka brzmiała bardzo podobnie do tego, co powiedziała Sawsan wieczorem na plaży: Każda religia zawiera miłość, lecz miłość religii nie ma. Wpisów było kilkanaście, ostatni sprzed pięciu lat. Przeglądałam je następnego dnia wcześnie rano, czekając aż Alik się zbudzi. Później już nie czekałam.
…można też spróbować innego sposobu i wówczas być może zrozumieć jeszcze inaczej. Można umieścić wszystkie trzy na osi czasu, nakładając je na siebie. Przyjąć, że rozwój ich jest jednoczasowy i spojrzeć potem, jak mają się do siebie okresy węzłowe. Dla chronologicznie pierwszej przyjmijmy zejście Mojżesza z Góry Synaj, albo – historycznie – zasiedlenie Kanaan. Dzieje się to trzydzieści trzy stulecia temu, bowiem precyzyjniejsze datowanie nie jest możliwe i przyjmijmy, że jest to rok zerowy. Narodziny Jezusa będą rokiem zerowym dla drugiej i to dzieje się dwadzieścia stuleci temu. Podróż Proroka jest początkiem dla trzeciej – i to dzieje się trzynaście stuleci temu. Po trzynastu stuleciach mamy to, co mamy. Fakty znamy wszyscy, choć wybiórczo. Interpretacje także. Stronnicze, bo inne być nie mogą. Te zdania są uprawnione i nie są zarzutem. Wśród faktów jest i ten, że w skali globalnej ilość wyznawców Proroka rośnie a imię Muhammad staje się coraz bardziej popularne w krajach Zachodu. Przyjmijmy trzynaście stuleci za miarę. Jest to jeden okres.
Patrzmy nadal w wybrane miejsca na skali czasu. Mniej więcej trzynaście stuleci po Betlejem zachodni chrześcijanie są u schyłku wypraw krzyżowych, Bizancjum zdobyte, splądrowane i spalone, handel wenecki kwitnie, królowie Francji już po Templariuszch i Albigensach, na Półwyspie Iberyjskim w miejsce Maurów mamy królestwa Kastylii i Aragonii, do drzwi włoskich kościołów puka Ghiberti, a z nim Odrodzenie. Dwa stulecia później Shakespeare napisze Otella. Meczetów w Europie nie ma, natomiast, co ciekawe, są kościoły chrześcijańskie w Damaszku i Kairze.
To tylko rzut oka. Każde z wymienionych spostrzeżeń wymagałoby osobnego komentarza, ponieważ każde z nich inaczej jest uwarunkowane i odmienne konsekwencje przynosi, ale ograniczmy się do rzutu oka. Pozwoli to zachować przejrzystość. Teraz, ale też i później, mam nadzieję.
A co dzieje się po trzynastu stuleciach u najstarszego z Ludów Księgi? W Ziemi Izraela, w trzynaście stuleci po zejściu Mojżesza z Góry Synaj, w miasteczku Betlejem rodzi się Isa. Z wszystkimi konsekwencjami dla reszty świata.
Dygresja. A co byłoby, gdyby powstałe u schyłku dziewiętnastego stulecia sudańskie państwo al-Mahdiego przetrwało? Albo gdyby zjawił się po jego śmierci mahometański Szaweł – Paweł, równie natchniony, elokwentny i uparty? To w końcu tylko dygresja, ale czy nie mogłoby być tak, że imię przybrane, aż tak znaczące, przestałoby wówczas być przybranym a stało się imieniem rzeczywistym?
Aż kusi zostać jakimś nowym zachodnim mistykiem, nowym wcieleniem Valentina Andreae i poszukać w chrześcijańskim średniowieczu nowego, a niedoszłego Isy czy Mahdiego. Piotr Waldo? Jacques de Molay? Manichejczycy Templariusze Różokrzyżowcy? Nie, to żart tylko. Pozostańmy przy spostrzeżeniu chronologicznym: trzynaście stuleci. I pozbądźmy się mistycyzmu.
Cywilizacja ma swoją dynamikę. Być może przedział trzynastu stuleci jest cywilizacyjnie znaczący. Może być tak, że w danym kręgu kulturowym, spełniającym określone warunki wyjściowe, na przykład powstanie idei integracyjnych przy optymalnej liczebności grup zajmujących równie optymalny obszar, co trzynaście stuleci dochodzi do spiętrzenia zjawisk i idei tak znaczącego, że szanse na powstanie jakościowo nowej myśli, a co za tym idzie i porządku, niepomiernie rosną. Niekoniecznie się realizują i być może na przykład chrześcijaninowi Szymonowi de Montfort zawdzięczamy współcześnie pewne armie z takim wdziękiem niosące wolność wszystkim, nawet tym jakby mniej tą niesioną wolnością zainteresowanym? Najczęściej zresztą jest to wolność od samych siebie. Niejedno współczesne Montsegur te armie zostawiły za sobą, a napalm jest o wiele efektywniejszy niż zagroda z chrustu. Czy bez krucjat Szymona bylibyśmy Albigensami? Byłoby nam lepiej, albo bylibyśmy lepsi? Tego nie wie nikt i nikt już się nie dowie. Być może dlatego, że z kolei Mistrz Eckhart przybył za wcześnie, Savonarola za późno, a Luter w ogóle kiedy indziej. Szansa w każdym razie była, jak się wydaje.
Wspominanie o Betlejem w sposób izolowany od historii ma sens. Ponieważ właśnie wtedy i właśnie tam dokonało się powstanie jakościowo nowej myśli – cywilizacyjne przejście fazowe i ono ma znaczenie niepoliczalnej wręcz wagi i w ten sam – niepoliczalny – sposób przekracza okoliczności. Jest transgresją, a cała reszta to jedynie komentarz. Oczywiście istotny, jeśli skupimy się na okolicznościach narodzin Isy, albo inaczej, okolicznościach narodzin jego (Jego – to dla chrześcijan) idei. Rzymska okupacja, ale i odbudowa Wielkiej Świątyni. Narastające ruchy reformatorskie, odnowicielskie, prorocze. Esseńczycy, medianici, skleroza saduceuszy, a z drugiej strony wątpliwe obyczaje, nadmiar bogów i pieniędzy. Tygiel, gotujący się coraz intensywniej, wrzący. Taca z głową Jana. Dalej niewiele można sobie wyobrazić, poza transgresją właśnie – przejściem fazowym. A z całą pewnością przejściem fazowym jest pomyślenie: Miłujcie nieprzyjacioły wasze. A co dopiero publiczne tego powiedzenie. Nowa etyka, nowe uniwersalia.
Zwraca uwagę następstwo, a to wymaga odpowiedzi na pytanie: co się właściwie wydarzyło za pierwszym, a co za drugim razem. Wśród dziesięciu przykazań które Mojżesz zniósł z Góry, większość trąci dla nas oczywistością; są one kanonem pewnego dobrego obyczaju, czegoś, czego robić nie należy, a jeśli już, to skrycie, bowiem czynione publicznie hańbi. Z drugiej strony jest krzywda tego, komu owo czynimy, ale widocznie do tej (czy też tamtej) pory nikt się tym specjalnie nie przejmował, skoro trzeba było Mojżeszowi wcisnąć te tablice, żeby je zniósł z góry i nakazał przestrzeganie tego, co tam było napisane. Nakazał hordzie, z którą ewakuował się z Egiptu i potem tułał kilkadziesiąt lat po pustyni. Widać do tej pory horda kradła, zabijała, cudzołożyła i nie czciła. Warunki polowe usprawiedliwiają, oczywiście, niemniej jakieś przymierze obowiązywało już wcześniej, jak się wydaje. Co prawda zwraca uwagę pewna doraźność zawieranych wcześniej umów (Noe, Jakub, Sodoma i Gomora, nawet z Abrahamem był to układ a nie jedna zbiorcza umowa), ale jednak były to przymierza i wydaje się nieco zaskakującym wyciąganie po latach dość oczywistych prawd. Wypisanie ich w kamieniu pozwala domniemać pewnego zniecierpliwienia autora.
Co właściwie Mojżesz próbował zrobić? Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności możemy zasadnie przypuszczać, że Mojżesz podjął próbę uporządkowania, czy też uorganizowania wędrownej hordy. Czy w państwo? Zapewne. W końcu tablice zawierały prawo, a za rogiem była ziemia Kanaan. Mojżesz, z punktu widzenia paragrafu pierwszego jako herold autora przepisów, same przepisy – nic innego w końcu niż to, o czym wszyscy niby wiedzą (nawet paragraf pierwszy był przecież w jednostkowych przypadkach energicznie egzekwowany) i wędrowna gromada uciekinierów którym nadanie jednolitego prawa nadawało tym samym status obywateli. Gdyby chodziło o skodyfikowanie wiary (a inaczej: uczynienie z wiary religii) i tylko o to, wystarczyłby paragraf pierwszy. No, może jeszcze jeden.
Taki jest cel wszystkich wielkich politycznych wizjonerów. Wierzenia religijne dotąd wyznawane pełnią w tym procesie rolę jedynie służebną, a nadanie im rangi przymierza przenosi je w obszar kanonu spajającego plemię w państwo, kanonu urzędowo podanego do przestrzegania. Wiara przekształca się w religię, a kanon tejże tworzy prawo. Uświęcone, tym samym. Na tym etapie rozwoju cywilizacji zabieg genialny, albowiem nawet jeśli ktoś pokusi się o narzucenie praw plemieniu i ich egzekwowanie, to, zakładajac dostateczną jego siłę, wywoła co najwyżej strach. Uczynienie z siebie herolda istoty o tyleż silniejszej, że aż wszechmocnej i ogłoszenie praw w jej imieniu wywoła bojaźń. Policja jest nadal potrzebna, naturalnie, ale w sporej części można ją zastąpić kapłanami. Na początkowym etapie tak organizowanego państwa łagodzi to obyczaje. Potem natomiast bywa różnie.
Za drugim razem nie chodziło w ogóle o państwo, czy też o prawo stanowiące tego państwa fundament. Właściwie, nie bardzo dzisiaj wiadomo, o co naprawdę chodziło, tak bardzo nauka Isy została przekręcona, skręcona, wyinaczona, pokaleczona, skrzywdzona. Została zgwałcona… tak, nauka Isy została zgwałcona. Stwierdzenie to umieszczam bez żalu do kogokolwiek, bo do kogo? Równie dobrze mógłbym mieć żal do siebie samego. Bo kimże jestem, jeśli nie jednym z tych, którzy wówczas słuchali i nawet nie wiem, czy rzuciłbym sieci albo sakwę i poszedł za nim. Nie wiem tego, po prostu, ponieważ idea głoszona przez Isę wydaje się monstrualna. Niepokojąco, groźnie monstrualna. Otóż, jeśli odczytać starannie teksty o których można powiedzieć, że są w jakiś sposób źródłowe Isa chciał, żeby ludzie byli dobrzy. Cóż za absurdalne żądanie!
Odmiennie niż czyni to kościół urzędowy, skupmy się na nauczaniu Isy, w tym na zasadniczym dla jego ideologii tekście – na Kazaniu na Górze. Dlatego odmiennie, bowiem urzędowy kościół skupia się na początkowych i końcowych fragmentach przekazu, błaho traktując środkowe, w tym Kazanie na Górze właśnie, a dlaczego tak czyni, spróbujemy też wywieść.
Na samym początku Kazania Isa mówi: „Nie sądźcie, że ja przyszedłem znieść prawo albo proroków. Bo naprawdę, ja wam mówię, pokąd nie przeminie niebo i ziemia, to ani jedna jota, ani jedna kreseczka żadną miarą nie przeminie z Prawa, pokąd się wszystko nie stanie.[1]” Bardzo radykalne. I bardzo radykalnie to zdanie kreśli postać Wielkiego Nauczyciela (tak o nim zresztą wielokrotnie mówią uczniowie): niesłychanie pobożnego Żyda, dla którego Prawo zostało dane raz na zawsze, aż po kres. Ale… jest taki drobny passus: „Szabas powstał dla człowieka, a nie człowiek dla szabasu.” Mówi to Isa po wędrówce w szabas przez łany zboża, w których pożywiali się uczniowie i mówi to w odpowiedzi na zarzut Faryzeuszy, że tego w szabas czynić nie wolno. A potem w synagodze, zanim uleczy człowieka z uschłą ręką, pyta Faryzeuszy: „Czy wolno w szabas robić dobrze albo źle, życie ocalić albo odebrać?”. Pytanie postawione niesłychanie przewrotnie, ponieważ źle czynić nie wolno w ogóle, nie tylko w szabas, a dobrze czynić należy zawsze. I jeśli szabas jest dla człowieka, to czyn dobry przewyższa wartość święta i należy i w szabas dobrze czynić, jeśli jest okazja albo konieczność. Bowiem wypełnieniem Prawa, a sam Isa mówi, że właśnie po to przybył – żeby Prawo wypełnić, jest uczynienie człowieka doskonałym: „ Czyńcie dobrze tym, co was nienawidzą i módlcie się za tych, którzy was poniewierają i prześladują was. … Więc wy bądźcie doskonali.” Horrendalne! Moralna zasługa ma być zaledwie kategorycznym imperatywem. Masz taki być i nie masz za to żadnej chwały – przynajmniej na tej ziemi. Stać cię, skoroś uczyniony na obraz i podobieństwo. Prawo nie jest prawem – jest celem. Wiara? Tak – wiara ma bardzo szczególne w tym przedsięwzięciu zadanie. Ten, kto cię stworzył, jest doskonały. Wierzysz, zatem pragniesz się do niego przybliżyć. On stworzył ciebie wzorując się na sobie – zatem dał ci możliwości. Doskocz, a będziesz jak on. Powtórzę raz jeszcze: „Więc wy bądźcie doskonali. Tak, jak jest doskonały Ojciec wasz, niebieski.”
Podniosłam głowę znad ekranu. Co to było? Muzułmanin, niedawny podobno fundamentalista, teraz obnoszący się ze swoją przynależnością z ostentacyjną autoironią, w roli kaznodziei – teologa? Zrobiłam sobie kawę, dałam buziaka śpiącemu Alikowi, zabrałam laptop na taras. W porannym słońcu budził się wiatr od morza – przez ciepłe powietrze wędrowały delikatne, orzeźwiające podmuchy. Patrzyłam w ciemnoniebieski bezkres, falujący jak oddech olbrzyma i myślałam. Oczywiście, nie tylko do takiego tekstu nie byłam przygotowana, w końcu cóż mnie do roztrząsania religijnych zawiłości. Do nich właśnie nie byłam w ogóle przygotowana – w najdzikszych snach nie wyśniłabym sobie Fakhira w roli księdza, rabina, muftiego czy jaki on tam tytuł miałby nosić. Po co on coś takiego pisał i czy naprawdę kogoś mogło to obchodzić? Zaśpiewał ptak, przelatujący nad tarasem. Obejrzałam się za nim, o chwilę za późno. Już zniknął.
[1] Wszystkie cytaty ewangeliczne za: „Dobra Nowina według Mateusza i Marka” w przekładzie Władysława Witwickiego, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1958.