Notatki – co ci kradnie spokój
Wpół do czwartej rano i raczej bez szans na sen, ale nie jest to dramat. Facebook pełen tego, co zwykle: psów, kotów, fok, wywracających się doniczek i rowerzystów. Życiowe mądrości nadpisywane na zdjęciach panienek które można o wszystko podejrzewać, tylko nie o jakąkolwiek życiową mądrość – choćby jedną. Panienki są zawsze szczupłe i pełne wdzięku, mądrości zaś głębokie jak stąd do środka Ziemi. W środku Ziemi jest piekło zwykłych ludzi którzy te mądrości przeczytali albo usłyszeli – a i tak trafili do piekła. Też tam trafię, może dlatego, że fb pełen jest mądrości wygłaszanych przez pełne wdzięku panienki i zanim się je przewinie, aby dotrzeć do czegoś na tyle głupiego, że nie zwraca niczyjej uwagi, chcąc nie chcąc czyta się je wszystkie: od porad co zrobić, kiedy masz doła (te przeważają), poprzez te, które podpowiadają, co daje szczęście (zazwyczaj zupełnie coś innego niż to, czego akurat potrzebujemy), aż po te, które mówią, że szczęście przeminie (najlepiej z wiatrem), a ty i tak trafisz do piekła. Koło się zamknęło – witamy w środku Ziemi.
A szukałem obrazka, który przeleciał mi przed oczami kiedy zbudziłem się po raz pierwszy – parę minut po północy. Wrzucił go znajomy, którego bardzo szanuję, bo wykazał rzadką siłę woli. Z pozycji horyzontalnej, w której parę lat leżał i wył, podniósł się do niezłego pionu i ten pion trzyma. Obrazek był taki: W jednej trzeciej od dołu równa krecha horyzontu z zaznaczoną po prawej jakąś chałupą, od krechy w dół czerń, nad horyzontem pasek pożogi po zaszłym już słońcu, wyżej granatowe niebo i na nim białymi literami napis: Puść to co kradnie Ci spokój. Niegłupie. Zupełnie proste słowa, nie używane zazwyczaj w pełnych głębi sentencjach prezentowanych przez eteryczne panienki – bo i żadnej panienki na tym obrazku nie było – sentencja typu wrzuta gościa, który dostał w dupę i pozbierał się, obrazek w rodzaju: zostaw to, co istotne i ten trochę koślawy napis: Puść to co kradnie Ci spokój.
Znalazłem, popatrzyłem. Puść to, co kradnie ci spokój. No, tak. Ciągle bardzo świeże wspomnienie ostrej niewydolności mózgowej i ta sentencja. Poprzedniego dnia wcześnie rano przenosiłem z sypialni do gabineciku sterty obrazów, gitar i dzbanuszków, bo do południa miano zmontować w sypialni łózko – dotąd spałem na materacu, który pozostał po córce. Co wieczór miałem wrażenie, że zasypiam na podłodze, co tylko pogłębiało doła, a skąd on – wiadomo, co tu pisać. Kiedy indziej może, w kolejnej powieści? Kto wie. Wczesnym popołudniem zajrzałem do domu. Łóżko prezentowało się monumentalnie. Przypominało nieco grobowiec Karola Zuchwałego, który widziałem w Pałacu Książęcym w Dijon, tylko kolor był inny. Tam – ciemnego wina, tutaj – jasnego pudru. Jeśli będę na nim sypiał, to będę jak Karol Zuchwały? Nieboszczyk Karola Zuchwałego – powiedzmy. Niemniej bezsens stawiania monstrualnego katafalku w sypialni był tylko pozorny – bo tak naprawdę chodziło o skrzynię i o wszystko, co włóczyło się po kątach, a można było teraz to tam wrzucić, zamknąć i zapomnieć. Owo wszystko, włóczące się po kątach, też kradło spokój. Potem chwilę siedziałem w znajomym ogródku i oddychałem głęboko, przed urzędowym spotkaniem.
Urzędowe spotkanie przerodziło się w spotkanie z M i natychmiast straciło swój urzędowy charakter. Ja też chciałem wyjść i obejrzeć królika. W sklepie był inny królik, ale nie szkodzi – równie ciepły, puchaty kłębuszek. Potem posiedzieliśmy na schodku przed sklepem i niemal wszyscy przechodzący uśmiechali się do nas. Później M odjechała.
Przyszedł natomiast esemes, że tempery, oddane parę dni temu do oprawy, są już gotowe. To pojechałem. Sklep jest feerią barw, bo jest to sklep z przyborami dla malarzy: farbami wszelkiego rodzaju, ołówkami i kredkami, węglem i pastelami, kolorowymi papierami, płótnami, sztalugami, przede wszystkim z mnóstwem obrazów, z których każdy czeka na swoją kolej do czegoś tam. Szalenie sympatycznych dwóch panów, służących radą i pomocą, obaj zapewne też malarze. Zapakowaliśmy oprawione obrazy i wtedy się odważyłem.
Od pięćdziesiątego roku życia robiłem naprawdę wiele rzeczy. W ostatnich kilku latach napisałem siedem powieści i mnóstwo esejów, wcześniej nauczyłem się francuskiego, jeszcze wcześniej nauczyłem się grać na gitarze i liznąłem sztukę kompozycji. Zajmowałem się windsurfingiem, żeglarstwem, snowboardem. Miałem dwie rodziny (a teraz nie wiem, czy cokolwiek zostało), z pewnością mam dwie M – tę dużą i tę małą. Mam też wnuczkę dużej M – Z. Mieszkałem w czterech różnych domach, nie licząc jednego hotelu, w którym spędziłem dwa miesiące i jednej werandy – też prawie dwa. Powinienem przestać – wiem. Ale odważyłem się. Tam, w sklepie z artykułami dla malarzy. Gdyby ktoś chciał zacząć, zapytałem, co byłoby mu potrzebne?
Po pół godzinie wychodziłem z pękatą torbą i błogosławieństwem na nową drogę życia. Siedzę teraz wśród pasteli, kredek, ołówków, rozmaitej maści papierów, wiszerów (nie powiem, co to takiego – do wczorajszego popołudnia też nie wiedziałem). Mam nawet temperówkę na korbkę. Jeszcze na to wszystko tylko patrzę, ale za chwilę pewnie spróbuję. Może będę trochę bliżej sentencji, tej z facebooka.
Alski
7 COMMENTS
Witam mojego znajomego jeśli mogę tak napisać Tylko pan zwrócił uwagę i nadał sens temu co na fb wystawiłem ta myśl puść to co kradnie ci spokój utrwalIł mi się ponieważ do tej pory nie znałem życia nigdy spokoju tylko pogoń za czymś co nie osiągalne zdobyć za wszelką cenę alkohol nic się nie liczy tylko ja dziękuję za tak perfekcyny opis tej myśli pozdrawiam Andrzej a chętnie przeczytał bym pana książki jeśli można na kupno mnie nie stać a może gdzieś znajde pozdrawiam jest pan dobrym czlowiekiem i lubię czytać Pana wpisy pozdrawiam
Coś Panu znajdę z poprzednich. W przyszłym tygodniu.
Śniło mi się dziś, że kupowałam farby.
Widzisz, czasem prosta mądrość odpowiednio surowo podana może coś przestawić w człowieku tak skomplikowanym jak ty.
Nigdy nie wiemy, skąd nadejdzie ocalenie.
Tam nie jest napisane: nie trzymaj (do czego najczęściej dokładamy: kurczowo). Tam jest napisane: puść. I tak dalej, słowo po słowie. To jest… niestandardowe. Może dlatego trafia niesłychanie celnie. Przy okazji: zrobiłem to kilka godzin wcześniej i nie chodzi o pastele. To zdanie sprawiło mi wiele radości nie przez potwierdzenie słuszności, a potwierdzenie sposobu. Bo ja właśnie tak to zrobiłem. Puściłem.
A ponadto.
Jesienią 2014 roku zaczęłam pisać coś, co miało być powieścią rozpisaną na dwa głosy. Dziś widzę, że to naiwna konfesja. Jej tytuł: „Jak pięknie skoczyć w nicość. Poradnik dla samobójców”. A zaczynała się tak: „Jak udaje się ustawić to ciało w pion i co napędza kolejne kroki w bezsensie dnia, który rozpoczyna się po to, by boleć? Czym podeprzeć rozpadające się tkanki? Dreptanie niezmieniające na jotę tego ani żadnego innego kosmosu. Horyzont zamknięty jak wieko trumny. Pola porośnięte pomarszczoną kapustą, karki kobiet w niskiej mgle. Szarej. Słońce jadowite. Deszcz kwaśny. Liście żółte, nie złote. Chleb z gliny. Ani źle ani dobrze. Nijak. Pchnąć kolejny dzień w jego koleinę, może potoczy się bez mojego udziału. Otwieram usta, słyszę dźwięk. Patrzę na twarze – otwierają usta. Hałas, miliony tych samych codziennie zdań. Człowieka brak. Wyłowić wzrokiem z oceanu nijakich źrenic jakiś błysk. Jakąś gotowość. Albo rozpacz chociaż. Niemożliwe. Objawienia są raz na milion lat”.
Przytaczam to po to, żeby ci uświadomić, że doły są dla ludzi i że z nich się wychodzi.
Wróć
Znajdź w Szajbie wiersz Carrmilla