Kobiety i Grześ – siódmy
Odnoszę wrażenie, że ta powieść nie jest o czymś innym, tylko nadal o tym samym, o czym pisałem do tej pory. Może być też i tak, że zmiana bohaterów, zmiana dekoracji nową powieść rzeczywiście tworzy. Natomiast emocje pozostają niezmiennie te same, a ponieważ ich niuanse, ich odcienie są niezliczone, można było aż tak wiele opowieści napisać. Potem zaś czytać, oby z niesłabnącą przyjemnością
Korzystał z danych giełdy frankfurckiej i tam zarejestrował się jako broker. Miał do dyspozycji dwa i pół tysiąca euro oszczędności. Zainstalował Xetrę[1] i któregoś poranka zrobił sobie trzecią kawę. Sally powiedział, że ma biegunkę i dzisiaj na Maxa nie idzie. Trochę tę biegunkę zresztą miał. O ósmej trzydzieści usiadł przed monitorami. Jego jedynym zadaniem było wybieranie ciągów liczb, przyporządkowywanie ich i wpisywanie w odpowiednie pola. Kiedy o wpół do drugiej wstawał od komputerów, miał na koncie trzydzieści sześć tysięcy osiemset dwadzieścia siedem euro i jedenaście centów. – Kurwa, to działa! – powiedział do komputera. Czuł się jak złodziej, któremu się udało.
W następnym tygodniu zobaczył ćwierć miliona. Przestraszył się i poszedł sprawdzić zamki w drzwiach – czy są zamknięte. Potem patrzył na ekran i zastanawiał się, o co tu chodzi i co on właściwie zrobił.
Po trzech tygodniach był już przyzwyczajony, tym bardziej, że trochę przegrał. Zachciało mu się eksperymentować w obszarze niepewności – ale i tak czegoś się nauczył. Z Sally możesz oszaleć, powiedział ekran do niego, zubożonego o niemal pół miliona, natomiast patrząc na mnie masz być koherentny. To był. Tydzień później na ekranie widniał jeden milion siedemset pięćdziesiąt sześć tysięcy trzysta dwadzieścia cztery euro i dwadzieścia siedem centów. Bank zaprosił go na wizytę.
Podano kawę.
– Pańskie konto niesłychanie urosło – powiedział pracownik banku.
– Gram na giełdzie – odpowiedział.
– Czy w sposób legalny?
Wyciągnął wszystkie rejestracje i potwierdzenia. Zlecenia, przelewy.
– No, tak – bank przeglądał przedstawione legalizacje. – Wszystko wydaje się w porządku. Podatki są odprowadzane, jak widzę i już to czyni pana wiarygodnym – bank uśmiechnął się. – Prosiłbym uzbroić się w cierpliwość. Pańskie dokumenty przekażę do analiz. Opłaci się to panu, bo w razie ich korzystnego, w co nie wątpię, wyniku, my będziemy pana reprezentowali we wszelkich spornych kwestach. To nasz obowiązek w wypadku takich jak pan klientów. Na dzisiaj nie pozostaje nam nic innego, jak zaoferować panu pakiet rozszerzony.
Otrzymał jakąś szalenie specjalną kartę kredytową z limitem stu tysięcy euro, wyższe niż przeciętne oprocentowanie bieżącego rachunku, propozycje lokat, błogosławieństwo na przyszłość i numer telefonu do swojego osobistego opiekuna bankowego. Wychodził otoczony tym szczególnym nimbem, którym świecą pieniądze. Ubrany jak zwykle. Czarny kapelusz, palto z dzikiego Zachodu, dżinsy rurki i charakterystyczna niekiedy dla niego nieobecność skarpetek. Crockett[2] byłby ze mnie dumny – pomyślał. Portier otwierał przed nim drzwi niemal dwudziestoletniego, zdezelowanego opla kadetta.
I właśnie o samochód oparł się dalszy ciąg hecy z pieniędzmi.
Wilhelm Meisters Lehrjahre część druga
(WML2.2.0 for Windows & Mac)
Zadzwoniła zirytowana Monika. Zawsze wszystko psujesz, braciszku, powiedziała, nawet jak nie uczestniczysz, to psujesz. Daniel Barenboim[3] zgodził się zagrać sonaty Beethovena, zdobyłam bilety dla nas wszystkich, łącznie z tą twoją seksualną wariatką, a potem auto mi padło. To znaczy Maksowi, ale to jest moje auto. I latam z tym autem, to znaczy bez auta, bo ono jest zepsute. Przyjedziecie na Barenboima?
– Święto lasu – odpowiedział. – Jasne. Dzięki. Też mam problemy z autem, ale może jestem trochę opóźniony. Taki wsiowy głupek.
Śmiech. – Biorąc pod uwagę skalę wsi i właściwy cel…
W tym momencie go natchnęło. – Kupię ci auto – powiedział.
Jeszcze głośniejszy śmiech. – I futro!
Był ciepły wrzesień. – Na cholerę ci futro? – zapytał.
Dalej śmiech. – Największą sympatię mam do czasów, w których mężczyźni kupowali kobietom futra. Teraz tylko pytają, na cholerę ci futro. Najczęściej po akcie.
– Ja z powodów klimatycznych – teraz starał się być ugrzeczniony. – Żebyś się nie przegrzała. Może jakąś inną narzutkę?
– Może być – zgodziła się. Znowu zaczęła się śmiać. – Nieźle inspirujący jesteś w roli wsiowego głupka. To ja się też odważę, a Maks tym razem nie będzie miał nic do gadania!
Pojechali pociągiem. Sally oświadczyła, że nie wsiądzie do opla, bo policja z całą pewnością aresztuje ich za kradzież w muzeum techniki. – Poza tym ten twój rzęch jest kompletnie osrany – oświadczyła.
– Stał pod drzewem – próbował wyjaśnić. – Uszczelka przedniej szyby trochę cieknie, a ostatnio padało. A jak się z nim za często na myjnię jeździ, to lakier się łuszczy.
– Łuszczy! – prychnęła i nie bardzo było wiadomo: rozbawiona, czy rozzłoszczona. – On ma jeszcze jakiś lakier?
– Dobrze, niech będzie pociąg – mruknął. – Nie mówiłaś nic o lakierze, jak się kochałaś ze mną na tylnej kanapie.
– Ja bym się z tobą i na papierze ściernym kochała, jakby nie było nic innego – przysunęła się do niego. – Tylko teraz już wiem że jest. Te wszystkie jedwabne prześcieradła, na przykład. A ty jesteś abnegat!
Pojechali w piątek, Barenboim miał grać w sobotę. Pociąg wjechał na Ostbahnhof, Monika czekała na nich, a Maks wyglądał na faceta z dużym poczuciem humoru.
– Cześć braciszku, cześć Sally. Chodźmy coś zjeść.
– Najpierw auto – powiedział. – Miejmy to z głowy. Potem jeszcze to twoje futro, ale może coś się utarguje. Ciepło jest.
Monika przyjrzała mu się. – Ty serio? To ja też umiem się bawić. Maks, jak się nazywa to czerwone auto z czarnym dachem?
– Porsche 911 – odpowiedział bez wahania.
– Nie dla ciebie! – zdenerwowała się. – To, które mnie się podoba. I gdzie się to kupuje?
– Aha – powiedział Maks. – To już wiem. Jedziemy tam? Do sklepu z autami?
– Tak – powiedzieli wszyscy.
– Jaki on jest brzydki – powiedziała Sally. – Ty go naprawdę chcesz?
– No… – Monika spojrzała na nią. – Grześ zaproponował zabawę. To się bawię.
– W brzydkie auto?
– A jest jakaś różnica?
Dwóch sprzedawców robiło wszystko, żeby auto stało się ładniejsze. – Może próbna jazda?
Monika pojechała. Maks opowiadał dowcipy o blondynkach za kierownicą. Sally skubała rękaw jego palta. Miała wyraz twarzy, jakby w pamięci próbowała wyciągnąć pierwiastek kwadratowy z 37415 – powiedzmy. Grzegorz odnosił wrażenie, że jej nie wychodzi. W krystalicznie przejrzystych połaciach szyb odgradzających salon od nie-salonu odbijało się niewypowiedziane pytanie. Monika wróciła. Niepewnie uśmiechnięta – cała blondynka.
– Co dalej?
– Podoba ci się to auto?
– Pewno!
Maks przestąpił z nogi na nogę. – To my wrócimy.
– Po namyśle – dodała Sally.
Monika trochę przygasła. – Fajne auto. Może w przyszłym miesiącu?
– Chcesz to auto? – Grzegorz odsunął kapelusz na tył głowy i uśmiechnął się szeroko.
I wtedy Monika stanęła przed nim i z całą swoją blond bezczelnością powiedziała: – Tak!
Grzegorz rozejrzał się. – Macie tu państwo jakiś terminal? Chciałbym zapłacić.
– Czym??? – wszyscy patrzyli na niego.
– Kartą – wyjaśnił. Wyciągnął ją i podał sprzedawcy. – Taką. W banku mi dali. Niedobra?
– Scheissse[4] – szepnął jeden ze sprzedawców, zaś drugi już zapraszał szanownych państwa do stolika z boku na kawę i ciasteczka. W sekundy przed Moniką leżała sterta papierów do podpisania. Ona sama sprawiała wrażenie osoby popadłej w stupor. Powoli z niego wychodziła.
– Grześ, braciszku. Przepadam za tobą i bez tego auta, przecież wiesz. Dlaczego to robisz?
Wstał. Sally stanęła za nim i wbijała mu kciuki pod żebra, Maks odszedł na bok.
– Jesteś moją siostrą, nawet jeśli taką… cioteczną. To trochę mniej, ale więcej też. Jak się ma siostrę… – zamyślił się. – To wiesz, dla siostry to jakby dla siebie.
– Dobra… – Monika podpisywała papiery. – Ani myślę ci dziękować. Jest w tym coś monstrualnego i podejrzewam, że znowu bawisz się w Żyda na skrzyżowaniu. Robisz sobie jaja ze świata i tylko jednego się boję. Że świat zrobi sobie kiedyś jaja z ciebie. Dziękuję, Grześ – wstała i ucałowała go. – Jesteś najbardziej odjechanym facetem, jakiego znam, braciszku. Po Maksie, oczywiście.
Maks miał dziwny wyraz twarzy. Sally wbiła mu kciuki pod żebra jeszcze bardziej. Technik przykręcał tablice rejestracyjne.
– Może się przejedźcie? – zaproponował, obejrzał się na Maksa. – My tu jeszcze trochę… Tylko nie zapomnijcie po nas wrócić.
– Maksiu?
Maks przeszedł obok, walnął go w ramię. – Dobra Moni, jedź.
– A ja?
Wiedział, od kilku minut już tak, że zada to pytanie. Sally – ona. Sporo dowiadywał się o samym sobie z tych happeningów i nie były to rzeczy, których się spodziewał. Ale, skoro się zacznie gotować taką zupę? Należy ją skończyć, nawet jeśli już widać było, że jeden składnik został w przepisie odczytany niewłaściwie. Akonityna to nie koniczyna. Odwrócił się.
– Co, ty?
Była wściekła i miała łzy w oczach. Z tej wściekłości?
– Pieprzysz się z nią? – patrzyła na niego wzrokiem, który mógłby w kadłubie czołgu wypalić niezłą dziurę. – Z tą swoją kuzyneczką? Pieprzysz się?
– Nie – odpowiedział. Wiedział, że minę ma głupią. – Czasu nie mam. Na chleb zarabiam. Wynalazki różne robię.
I wtedy Sally zaczęła wrzeszczeć. – Pierdolisz się z Moniką i kupujesz jej samochody! A ja ci kolacyjki robię, cipkę golę co drugi dzień! Może chociaż rower, ty żydowski zasrańcu?!
Wrzeszczała po angielsku i była szansa, że subiekci od automobili nie wszystko rozumieją, ale napięcie narastało.
– Chcesz auto? – pytanie było krótkie, ale chciał obniżyć emocje.
– No!… – Sally się zatchnęła. – Spierdalaj.
– Chcesz?
– Nie!!! – z desperacją.
Rozłożył ręce. – To nie. Przecież cię nie zmuszę.
– Chcę! – wojowniczo.
– Takie samo?
– Nie! – ze złością.
Zamachał ręką. – Proszę panów, pani też chciałaby auto. Może panowie pokażą jakieś?
Dwójka dilerów podeszła pospiesznie, cała trójka powędrowała w głąb salonu. Tam to dopiero błyszczało dragami. Wyszedł na parking, zapalił papierosa. Nie czuł się pewnie, on tylko chciał Monice zrobić przyjemność. Siostra to jest zupełnie ktoś inny i dzięki niej nie czuł się aż tak zagubiony. Chciał jej to powiedzieć i chciał dać temu dowód. Trochę to miał być też żart – oczywiście – bo życie bez żartu jest pozbawione sensu. Zabawa jest z życiem zintegrowana. Dopalał papierosa, kiedy na parking zajechało czerwone auto z czarnym dachem. Maks wysiadł, trzasnął drzwiami, stanął tyłem. Monika podbiegła do niego i zaczęła szarpać za rękę. Drugą ręką machała do niego. Podszedł.
– No, powiedz mu! – Monika aż dyszała wściekłością. – Powiedz mu to, co mi powiedziałeś!
Maks nie wyglądał najlepiej. Wyglądał jak pies, który chciał oszczekać kota, a kot wystawił pazury i oddał mu z nawiązką.
– Maks, może pomóż Sally? Ona grzebie w samochodach, gdzieś wewnątrz.
– Chyba… – Maks wyglądał coraz gorzej. – Dobra, pójdę.
– Przeproś! – zażądała Monika. Głośno.
– Dobra, przepraszam – Maks błagalnym wzrokiem patrzył na Monikę. – Przepraszam, kochanie.
– Spadaj – powiedziała. – Spadaj, świnio.
Maks odszedł. – Świnia – jeszcze raz mruknęła za nim Monika. – Daj papierosa.
Chwilę palił w milczeniu.
– To samo miałem przed chwilą z Sally – powiedział. – Tak przypuszczam. Że pieprzę się z tobą i dlatego to auto.
Monika odwróciła się do niego. – Grześ, ja jestem kobietą i doskonale wiem, dlaczego to zrobiłeś. Ale niemal do końca myślałam, że to kolejna twoja zabawa…
– Trochę tak.
– To też wiem, ale ponieważ wiem to coś ważniejszego, zgodziłam się na zabawę do końca. Tak, jak sobie wymyśliłeś, bo tobie jest od tego znacznie lepiej i ja naprawdę wiem dlaczego. Brat może zafundować auto siostrze, a siostra może mu podziękować – zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała w usta.
– Znowu będą warczeć – powiedział po chwili.
– Pieprzę to – odpowiedziała. – Przecież i tak sypiamy ze sobą. Naprawdę ci dziękuję, auto jest śliczne, ale… – spojrzała na niego z zastanowieniem – …skąd miałeś tyle kasy?
– Zarobiłem – rozglądał się po parkingu, wreszcie spojrzał na nią. – No, zarobiłem.
– Gdzie? Przecież robisz badania na Plancku.
– Na giełdzie – patrzył na nią, teraz już spokojnie.
– Dużo?
– Do teraz niecałe dwa.
– Co dwa?
– Miliony.
– O kurczę – powiedziała cicho Monika. – Legalnie?
– Wszystkie transakcje weryfikował bank. Duży, solidny. W kwestiach spornych ich doradca będzie mnie reprezentował.
– I co teraz zrobisz? – patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. – Z tymi milionami?
– A, nie wiem. O domku myślałem. Może z kotem? I żeby mama miała swój kawałek?
– Dżizas! – Monika jakby przecknęła się. – Jeszcze moje futerko! Zrobię z Maksa budyń, bo to on nie chciał. Niech teraz spróbuje!
– Jakie futerko? – zapytał, trochę zagubiony.
– A ty znowu jak facet! – roześmiała się Monika. – Kot! Chodź do nich, domyślam się, że teraz Sally kupuje samochód.
– No – mruknął.
– Wariat!
– Greg – nieśmiało uśmiechnięta Sally podeszła do niego. – Przepraszam cię. Bo… ja mam rodzeństwo, brata i siostrę i trochę nie pomyślałam. Nie gniewasz się?
– Co ty? – objął ją. – Które?
– To.
Auto wyjeżdżało z głębi salonu. To było całe czerwone, iście krwistą czerwienią. Pomyślał, że Sally musiała je dobierać pod kolor ulubionego lakieru do paznokci. Sylwetką pozowało na pojazd Marsjan. Miało wielkie lampy z tyłu, z przodu niewiele mniejsze i na dokładkę otoczone wiankiem ledowych świateł. Potężne zderzaki, dwie chromowane rury. Wszystko to błyskało i powarkiwało, samochód stanął, uśmiechnięty subiekt wysiadł. – Możemy podpisać umowę?
– Mogę? – w oczach Sally czaiła się niejedna obietnica.
– Możesz – odpowiedział z powagą.
– Będę cię wozić – zadeklarowała Sally.
– A, przepraszam – zainteresował się jeden z dilerów. – A pan czym jeździ? Może byśmy i dla pana coś znaleźli? Coś ekstra sportowego, na przykład?
– Dziękuję – odpowiedział Grześ, nadal starając się zachować powagę. – Mam auto. Bardzo dobre. Opel Kadett.
Sprzedawca patrzył na niego z niedowierzaniem. – Ostatniego Opla Kadetta wyprodukowano chyba w poprzednim stuleciu.
– I właśnie ja nim jeżdżę – nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem.
I do następnego odcinka 🙂
[1] Xetra – system elektronicznego handlu papierami wartościowymi, stworzony dla Frankfurckiej Giełdy Papierów Wartościowych, po raz pierwszy uruchomiony w listopadzie 1997 roku. Nazwa jest skrótem i anagramem od: eXchange Electronic TRAding.
[2] Miami Vice, amerykański serial o ekscentrycznych policjantach z Miami. Jeden z głównych bohaterów – Crockett – jeździł autem Ferrari Testarosa i obuwie nakładał na gołe stopy.
[3] Jeden z największych żyjących dyrygentów i jednocześnie pianistów. W Berlinie od lat jest dyrektorem artystycznym w Staatsoper Unter den Linden, podobną funkcję pełni w mediolańskiej La Scali. Coraz rzadziej zgadza się na publiczne recitale pianistyczne.
[4] Gówno (niem.). Odpowiednik polskiego: cholera.