Podróż(27) – Epidauros, akt drugi(8/1)
– Dam sobie radę. A… słuchaj – zawahała się. – Ta sepsa, to ty? Ta bakteria?
– Tak.
– I co teraz?
– Kocham go.
– A on?
– Kocha mnie.
– Kurwa – mruknęła Karolina. – Trzeba było go prawie zabić, żeby przejrzał. Właściwie same dobre wiadomości. Tylko te nerki. Stracił nerki, tak?
– Tak. Oni tutaj już myślą o przeszczepie.
– Tak? Poczekaj… – Karolina myślała. – To ja się nie wyprowadzam! Muszę pilnować, żeby Filipowi nic się nie stało. Właściwie ja go kocham. Bo czemu nie? – zaczęła się śmiać. – Boże! Jak ja się cieszę!
O ósmej wieczorem docent Jarmołowicz patrzył na ekran komputera. Podniósł słuchawkę wewnątrzszpitalnego telefonu, wybrał numer. Chwilę czekał.
– Robiliście krótką morfologię – powiedział. – Tam jest błąd. Zgubiliście jedno zero.
Chwilę słuchał.
– Jest pani pewna?
Ruch ręki trącej czoło.
– Dziękuję.
Kolejny telefon.
– Pobierzcie Robertowi jeszcze raz krew na morfologię. Jeżeli wyjdzie taka, jak poprzednia, przeniesiemy go znowu do komory u mnie. Tylko tym razem nie po to, żeby nic nie wylazło. Odwrotnie. Żeby nie wlazło. On ma tylko osiemset krwinek białych i są to same limfocyty.
EPIDAUROS – AKT DRUGI
Żaden z nich nie przewidział drugiego aktu dramatu – Halkowski i Jarmołowicz siedzieli u dwóch krańców niskiego stolika i patrzyli na siebie. Z namysłem, ale i z niepokojem – zawziętość losu w zamiarze przeprowadzenia Roberta na drugą stronę była wręcz szokująca w swojej determinacji.
– Jak orgia – półgłosem powiedział Halkowski. – To jest… zbyt. Co on takiego zrobił?
– A ona?
Obaj byli niezłymi humanistami.
– Elektra, przecież on jej ojcem mógłby… a ona znosi wszystko, dla niego. Ale i Antygona, biorąc pod uwagę, że chce mu oddać nerkę. Wówczas on dla niej przestaje być Edypem – ojcem. Staje się kimś innym. Bratem? Poza tym Sfinks, bo przecież to ona zadaje zagadki.
– A potem zabija – mruknął Jarmołowicz. – Wcale nie chce zabijać, tylko tak wychodzi. Umierasz, bo nie rozwiązałeś zagadki, dlaczego ona jest piękna.
– A wiesz – ożywił się Halkowski – to niegłupie. Dopisać tej piekielnej bakterii możliwość wyboru. Ona wybiera tę kobietę, bo ta kobieta stwarza jej możliwości. Bo jest piękna.
– Nie jest to takie absurdalne, jakieś substancje lotne, na przykład? Feromony? Kobiety tworzące sobą określony typ urody i zachowań mają coś, czego nie ma reszta. To coś przyciąga określone typy bakterii. A mężczyźni nawet nie biorą pod uwagę, że może to być jakąś zagadką. Lecą jak ćmy do płomienia. A dlaczego przeżył Edyp? Skoro kochał się z matką?
– Filip? – zastanawiał się chwilę Henryk. – Właściwie… nie wiem. Zresztą Edyp nie umiera, przynajmniej wtedy. Edyp wyłupia sobie oczy. Wtedy Helena byłaby jeszcze Jokastą, według twojej sugestii.
– Gdyby Robert się z nią ożenił, alegorycznie byłaby. Jego matką.
– Za dużo mitów – powiedział Henryk.
Zbyszek zapalił.
– Nie musiałeś tego robić – profesor spojrzał na niego z wyrzutem.
– Myślę, a to pomaga. Nie mogę usytuować Filipa.
– Rozmawiałeś z Heleną, ze mną kilka razy rozmawiał Robert. Obaj wiemy to samo. Filip ma w sobie niechęć do niego, głęboką. Nie czuję się uprawniony nazwać to nienawiścią, ale… W każdym razie syn rozbił związek ojca, a co najmniej sponiewierał. Bardziej to drugie, bo przecież Helena pozostaje związana z Robertem, nie z Filipem. Emocjonalnie związana i to bardzo.
– Czy my plotkujemy?
– Nie – odpowiedział profesor. – Próbujemy rozwiązać problem medyczny. Zaraz ci zilustruję, jaki. A cały ten dramat przybiera antyczne wręcz rozmiary i czujesz to tak samo jak ja.
– Czyli Filip jest Edypem, a ona pozuje na Jokastę?
– Tak.
– No i jest zaraza – Jarmołowicz zaciągnął się papierosem. – Zasadniczy element tragedii. U Sofoklesa, u wszystkich zresztą. Kim jest Robert, w takim razie?
– Samospełniającą się przepowiednią. Ślepym Tejrezjaszem – profesor zamyślił się. – Ślepy to on był, nie da się ukryć. Wszyscy byliśmy ślepi.
– A gdzie miejsce na medycynę?
– Posłuchaj – powiedział profesor.
U profesora była Karolina. Jak furia – według jego relacji. Robert nie może umrzeć, to była fraza, którą powtarzała najczęściej. Wcześniej zadzwonił do niego zastępca dyrektora departamentu w ministerstwie zdrowia w sprawie tego właśnie pacjenta. Roberta. Przy czym nie o Roberta chodziło, a o Karolinę. Proszę, panie profesorze – usłyszał – aby zrobił pan wszystko, co możliwe. To pański zastępca, jak wiemy. Wybitny naukowiec, przewidziany do nominacji profesorskiej w najbliższym czasie. Podobno zaraził się w czasie prowadzonych doświadczeń, tak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie. Pewna osoba – tu rozmówca zawiesił głos – pewna osoba, córka bardzo wysoko postawionego urzędnika w ministerstwie finansów, bliska panu docentowi, chciałaby… nie wiem jak to powiedzieć. Ona, ta osoba, uważa, że ma na niego wpływ. Mobilizujący, tak to nazwijmy. Gdyby pan profesor zechciał być jej przewodnikiem? Szpital to trudny teren, a jeszcze sepsa? Wszystkie te restrykcyjne przepisy. Bardzo pana profesora proszę.
Oczywiście przyrzekł być przewodnikiem, użytecznym w ramach posiadanych możliwości. Kiedy kończył rozmowę, Karolina była już w sekretariacie. Nie przyszła z pustymi rękami i to było drugie, co profesora zdumiało. Pierwsza była ta straszliwa determinacja – jak furia właśnie. Helena też była ogromnie zdeterminowana zrobić wszystko, aby uratować Roberta, ale Helena była w tym inna – była ludzka w swoim niepokoju, rozpaczy, radości, kiedy wygrywali kolejną bitwę, może bardziej nie przegrywali. Karolina była jak skała… nie! Była jak ktoś z bogów olimpijskich, którzy wiedzą, że w świecie ludzi trzeba być zmyślnym, bystrym, trzeba wysiłku aby zwyciężyć z decyzjami innych bogów, ale też zawsze można się rozejrzeć, czy jakiś jeszcze inny bóg czy bogini nie zechciałaby pomóc. No to Karolina przyszła. Nieugięta i przygotowana do batalii. Wiedziała nawet o leukocytach, które zniknęły. Jej wiadomości o tym, co robią leukocyty, zaskoczyły go na tyle, że zapytał dwa razy. Dwa razy uzyskał tę samą odpowiedź: panie profesorze, to nieważne, w każdym razie nie studiowałam medycyny. Była bardzo ładna, była tego świadoma i wykorzystywała to w sposób… no, pełen uroku. Była w niej jakaś gorączka – nie umiał określić, skąd się w nim zrodziło to wrażenie, ale ta gorączka była w niej niewątpliwie. Chciała pomóc nie tylko Robertowi – oczywiście jemu przede wszystkim – ale też im – dostarczając informacji. Dotarliby do nich i tak, ale od niej otrzymali je wcześniej, no i teraz już wiedzieli, że Karolina jest z nimi. Niewinnie zapytała, jaką grupę krwi ma Robert.
– Be plus.
– Grażyna, jego siostra, ma zero plus. Odpada oczywiście, nawet jeśli garnitur HLA ma zbliżony. Ale… – Karolina wpatrywała się w profesora i oczy jej błyszczały.
– Słucham, słucham.
Karolina wytrzymała pauzę do końca. – Filip ma be plus. Jego syn.
– To znaczy… – nie dokończył.
– Że jest dawcą idealnym.
– Jeśli ma podobny garnitur HLA.
– Robert ma silny.
– Skąd pani to wie?
– Panie profesorze – Karolina wstała i podeszła do niego. Kucnęła przy fotelu. – Rzucę się panu na szyję za wszystko, co pan… Ja nie kocham Roberta, ja go podziwiam. To zachwyt kimś, kto mnie przerasta pod każdym względem. Nawet jeśli jest przewrotny, perwersyjny, wredny, nawet jeśli… Ja chcę, żeby oni byli razem, on i Helena. Bo oni są dla siebie stworzeni, teraz jeszcze bardziej. Będą ze sobą bardzo szczęśliwi i bardzo nieszczęśliwi, ale to inne światy niż ten tutaj. Mają szansę dosięgnąć czegoś innego, bo coś innego stworzyło ich związek i coś innego teraz ten związek trzyma. Ta bakteria oczywiście też, ale nie ona jedna. Do końca świata żadne z nich nie zrobi temu drugiemu krzywdy, żadnej. Wiem, że to dziwnie brzmi ale… panie profesorze, tak właśnie jest. A o HLA Roberta wiem od dziewczyn z immunologii. Chodzimy do tego samego klubu.
– Pani… Karolino – profesor zastanawiał się nad każdym słowem. – Pomijam to, że nie zawsze nadążam za pani myślami, że nie wszystko jest dla mnie zrozumiałe, nawet jeśli trochę znam historię związku mojego przyjaciela. Do tej pory zrobiliśmy wszystko poprawnie, nawet jeśli pewne rozwiązania były drastyczne. W perspektywie mamy transplantację nerek. Moja wiedza na ten temat jest pobieżna. Może od strony immunologii…
– On może nie potrzebować żadnej immunosupresji – Karolina wstała. – Przy tej ilości krwinek białych? Sam pan wie, panie profesorze, co może się stać z Robertem po immunosupresji.
– Dlatego o tym mówię – kontynuował. – Obrócić przeciwność przeciwko niej samej, wykorzystać ją, to byłoby zachować się w sposób… biologiczny. Skoro jest wolna nisza? Ale w wypadku Roberta i jego syna problem na biologii się nie kończy, on się tam zaczyna. Trochę są mi znane perturbacje w ich relacjach, a nawet pani w nich rola. Przepraszam.
– A dlaczego pan przeprasza? To wszystko bardzo ludzkie, co się zdarzyło. Każda z nas – zawahała się – każda z nas ma wspomnienia i żadnej z nas one nie zubażają. Przeciwnie. Tym bardziej będziemy kochać wybranych mężczyzn.
– Mężczyznę – powiedział półgłosem profesor.
– Nie. Kocham Filipa. Także dlatego, że on może być jeszcze lepszym Robertem. A Robert? – żachnęła się. – Panie profesorze, wszyscy się fascynowali Robertem, pan pewnie też. Był jak jakiś heros, jego nie dotyczyły prawa, obyczaje… robił, co chciał. Nadal taki jest. Jest jak symbol tego, co może osobowość. Geniuszowi więcej wolno i tyle. Chciałabym Filipa geniusza. Przecież Robert kiedyś zestarzeje się naprawdę i co ja wtedy zrobię? – zaczęła się śmiać. – Nie jestem Heleną! Niech pan zwróci uwagę – spojrzała na niego uważnie – że właściwie żadne z nas nie bierze pod uwagę tego, że Robert może umrzeć. To jest jak wykonywanie rytualnych gestów nad kimś, kto i tak przeżyje. No to wykonajmy ten gest. Ile mam czasu?
Nie odpowiedział od razu. Doskonale wiedział, co Karolina ma na myśli. Nie wyobrażał sobie rozwiązania tego konfliktu – między ojcem i synem – tym bardziej, że w grze uczestniczyły dwie kobiety, rówieśniczki, krążące od jednego do drugiego. Decyzje kobiet zawsze uważał za nieprzewidywalne, kobiet rówieśniczek za nieprzewidywalne podwójnie. Podwójna garda, za którą tkwiły niewiadome argumenty i emocje, którymi Karolina, a pewnie i Helena zamierzały negocjować z Filipem, ale i między sobą, tę nerkę. Jego – Filipa nerkę. Mogącą pasować idealnie, tak się przynajmniej wydawało, a teraz tym bardziej idealnie, bo rzeczywiście, nawet gdyby Robert zdecydował się tę nerkę w sobie zniszczyć, jako jemu z kolei nienawistny element należący do rywala w walce o kobietę, to nie bardzo miał czym. Nie miał leukocytów.
– Czy panie utrzymują ze sobą jakieś relacje? – zapytał.
– Ależ panie profesorze, my się przyjaźnimy!
Współczesna obyczajowość zaskakiwała go niekiedy. Tym razem w dobrym znaczeniu, bo tworzyła nowe możliwości. Nieoczekiwane – nie wiedział jeszcze jakie, ale tworzyła z pewnością.
– Czy panie zamierzają działać, hm… w porozumieniu? – zabrzmiało to jak cytat z przewidywanego sprawozdania prokuratorskiego.
– To jest pewne, panie profesorze – Karolina odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała uważniej. – Kiedy będę mogła zobaczyć Roberta?
– Jutro.
– No to już wiesz – profesor patrzył na Jarmołowicza. – Tyle samo, co ja. Wpuścisz ją do Roberta?
– A mogę nie? – docent zamyślił się. – Swoją drogą, skąd ona to wszystko wie? W jaki sposób samodzielnie to pokojarzyła, nie mając nic wspólnego z medycyną? Ktoś jej podpowiada?
– Bardziej mi wygląda na kobiecy odpowiednik Roberta. Może zresztą… – Halkowski nie dokończył. – Skąd to wrażenie gorączki? A jeszcze… Zbyszek, mógłbyś ją wpisać w bazę?
Jarmołowicz przysunął do siebie laptop, wpisał imię i nazwisko, najechał kursorem, chwilę patrzył. – Masz odpowiedź – odwrócił laptop.
– Poradnia hematologiczna, dane zastrzeżone – profesor patrzył w ekran. Odwrócił wzrok. – Wiesz co? Ja ją podziwiam.
Siedziały w kuchni i piły wino. Od czasu do czasu zaglądała Halszka, która z Melą układała zabawki w jej pokoju. Karolina zadzwoniła, powiedziała, że za chwilę będzie z winem, wyłączyła się zanim Helena zdążyła cokolwiek powiedzieć. A powinna jej powiedzieć, co o niej myśli. Ale wówczas Karolina mogłaby jej powiedzieć, co o niej myśli. Może lepiej było nic nie mówić? Rozstawiła kieliszki, wyciągnęła jakieś słodycze. Przyszła Halszka, po chwili poszła do Meli. Dołożyła talerzyki, filiżanki do kawy. Dzwonek. Podeszła do drzwi, otworzyła.
– No, zdziro? – powiedziała Karolina.
– No, zdziro? – powtórzyła Helena.
Objęły się.
– Wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze, nie becz, idiotko.
– Ty też – Helena odsunęła się. – Dawaj to wino.
Rozumiały się doskonale. Piły to niemożliwie słodkie Martini – obie lubiły niemożliwie słodkie Martini – porozumiewały się równoważnikami zdań, spojrzeniami, gestami. Dziewczyny zazwyczaj dużo mówią, ale tym razem nie – niewypowiedziane frazy wisiały w powietrzu doskonale czytelne dla każdej z nich.
– A jeżeli nie?
– Zostawię go w diabły.
Głos Meli zza przymkniętych drzwi.
– Nie masz prawa. Nikt nie ma.
– A kogo on będzie nienawidził?
– Siebie?
– A kto jego?
– Ale wtedy z tobą też nie będzie chciał się ożenić… ten wasz. Bo go nie będzie. Pijmy to wino.
Karolina napełniła kieliszki.
– A gdybym ja…
Karolina spojrzała spod oka. – Nawet bym ci wybaczyła. Ale Robert cię zabije.
– Jak?
– Oby nie zza grobu.
– Wtedy już nie.
– Za jeden raz?
– No… nie.
– To weź go sobie na stałe suko jedna! – wybuchnęła Karolina. – Tylko wtedy Robert wypnie się na Filipa. Odda cię za nerkę? Wyobrażasz to sobie?!
Weszła Halszka. – Trochę ciszej, dziewczyny. I dajcie mi też wina.
Wyszła. Echo kolęd z góry. Chyba z radia.
– Nie – powiedziała cicho Helena. – Głupia jestem. I podła. Ale ja go kocham. Wszystko bym…
– W żłobie leży, któż pobieży – zanuciła Karolina. – Nie, na pieprzenie nie wygramy. Za dużo tego naokoło. Napijmy się jeszcze i idę do domu. Film mi się przypomniał.
– Jaki?
– Kobieta w czerwonych butach.
– A, ten. Z Robertem oglądałam. Na wideo – spojrzała uważniej. – Będziesz z nim grać w te szachy? Na trzech poziomach?
– A jak?! – zaśmiała się Karolina. – Pierwszy poziom już za nami. Dwa zostały.
Karolina z rozmachem zamknęła drzwi wejściowe, weszła do pokoju. Filip czytał. Stanęła przed nim na lekko rozstawionych nogach, przyjrzała mu się z uśmiechem.
– Ty, kochany…
– Co? – Filip podniósł głowę.
– Oddasz mu nerkę?
Filip patrzył na nią przez chwilę. Bez słowa wrócił do lektury.
– Oddasz! – Karolina zaczęła się śmiać. – To będzie interes twojego życia i ja ci to udowodnię!
Cdn. Alski