Pegaz Lubuski – marzec
Jest świąteczny, bo Wielkiej Nocy dotyczy otwierający numer wiersz Tadeusza Zawadowskiego, dotyczą wyznania Jerzego Hajdugi, dotyczy, w dość szczególny sposób, mój esej „Zmartwychwstani”. Ale jest świąteczny nie tylko. Jest również kolejnym przykładem na coraz rozleglejsze drogi po jakich „Pegaz” biegnie, tym razem aż po opowiadanie Tomasza Jastruna i coraz bardziej rozrastający się krąg poetów tutaj publikujących. Poniżej link do numeru, a jeszcze niżej wspomniany esej. Gdyby komuś nie chciało się przewijać pdf-u?
https://www.wimbp.gorzow.pl/wp-content/uploads/2018/03/PegazLubuski_2018-1_72.pdf
Zmartwychwstani
A On wstał z martwych? Cóż, nawet jeżeli…
Wciąż skarżą się melancholijne pola
I wciąż czekają zmarli, jakby chcieli
Wpierw się dowiedzieć, z jakiej mają celi
Być wykupieni; upewnić się, zanim
Wyjdą, czy to więzienie nie jest im mieszkaniem.
Życie… Czyżby było aktem tragicznym? Uświadomione sobie w całej głębi, w rozpostarciu na tkaninie świata, z barwnością, różnorodnością właściwą życiu każdego z nas czyżby takie było? Każdy z nas istotą tragiczną, od pierwszego błysku świadomości aż po ostatni, zawieszony w przestrzeni – jedynie temu służącej, aby odejść?
Tak, ale. Zacznijmy od „tak”, bowiem jest odpowiedzią, zaś „ale” wywiedzionym od niej komentarzem – wywiedzionym z „tak”, któremu owo „tak” nada charakter. Skonstruujmy zatem dowód.
Zaprzeczmy naszemu spostrzeżeniu – życie nie jest aktem tragicznym, a nawet je odwróćmy – życie jest aktem radosnym. Napisawszy to poczułem, jak wokół mnie spadają cegły, walą się mury, upadają imperia szalone, namiętne i piękne, mrą cudowne i przerażające zwierzęta, znikają poematy i powieści, płoną teatry, opery pogrążają się w kanionach magmy wędrując do środka Ziemi, aby się już nigdy stamtąd nie wynurzyć. Bo po cóż ma istnieć cokolwiek, cośmy ze snów wyciągnęli do świata, skoro nie ma ono do czego tworzyć opozycji, nie ma od czego pragnąć chwil zapomnienia, nie ma czemu zaprzeczać każdym twórczym ruchem pędzla, kielni, ołówka? Albo, gorzej jeszcze: niczego już stwarzać nie trzeba, bowiem wszystko radosne jest raz na zawsze i jakikolwiek wysiłek byłby absurdalnie bezużyteczny – nie powiększy on szczęścia, nie spowoduje jego intensywniejszej obecności, głębszego odczuwania, bowiem jest ono wszędzie – jest wszystkim, co nas otacza i nami też. Szczęśliwi i radośni toniemy w winie z rodzynkami i nie ze szczęśliwości zdając sobie teraz sprawę – a z braku tragizmu, z jego niezbędności.
Dokonawszy – poprzez reductio ad absurdum – dowodu, wykazawszy tym sposobem absurdalność domniemania nie-tragiczności aktu życia, możemy pytać dalej. Pytać: dlaczego?
Tragizm jest dla aktu życia wartością fundamentalną poprzez perspektywę, jednaką dla każdego. Śmierć czeka nas wszystkich – mówi abbe Galiani – dlaczego zatem nie mamy być weseli? Ale z czego – pytam – z czego zatem mamy być weseli? Z tego, że śmierć nas wszystkich czeka i mnie też? Tak. Ponieważ nawet jeśli tragizm jest fundamentem aktu życia, to życie jest dla tragizmu aktem stojącym w opozycji najbardziej gruntownej z gruntownych. Jest aktem – obecnością najbardziej odczuwaną z wszystkich, bo obecnością siebie, jest przeżyciem – z tego samego powodu najbardziej przeżytym, jest refleksją – najgłębszą, jest wspomnieniem – najdalszym, jest mitem – wiodącym poprzez wszystkich mających świadomość tragizmu aktu życia i z uporem – jedynym znaczącym uporem – tkających dywan wielobarwnych opozycji owego tragizmu. Śpiew dochodzący mnie z lewej strony jest tego przykładem, za nim stojące tomiki poezji także, wiszący przede mną obraz z tajemniczą falą czerwonego koloru też – swoją obecnością – tragizmowi zaprzecza i nawet szklanka stojąca na barze z prawej – teraz pełna do połowy – także dowodzi opozycji.
Gdyby nie fundamentalny dla naszej świadomości tragizm przelotności każdego z nas, tragizm mówienia, za Grochowiakiem – wszystkich – nas – czeka to samo – nie stworzylibyśmy niczego. Nie byłoby Mahabharaty, Angkoru, Zakazanego Miasta, Boskiej Komedii, Madonny dei Fusi, nie byłoby Florencji, nie byłoby żadnego Vermeera ani żadnego Ulissesa, Romea i Julii, Fausta, Godota. Nie – Godot byłby. Nie przyszedłby i bez Becketta, tyle że nikt by na niego nie czekał. Tworzenie jest zostawianiem śladów. Po sobie i o sobie – aby utrwalić siebie i nie tyle z powodu tragizmu, co pomimo tragizmu i nawet przeciw niemu – przeciw tragizmowi. W opozycji. I to jest fundamentalne dla każdego – zostawienie śladu, jak odbita przed kilkunastoma tysiącami lat na ścianie Lascaux ręka umoczona w ochrze, trwająca do dzisiaj. Patrząc na nią ożywiamy tego, kto utworzył swój obraz na ścianie. Kto jest w tej ścianie po dziś dzień.
Jest to jedność przeciwieństw. Radość tworzenia nie istnieje bez świadomości tragizmu aktu życia, zaś on sam – usunięty – nie nadawałby radości aktowi tworzenia. Stojąc w opozycji do każdego śladu, każdego tropu, nadaje każdemu z nich walor – tyle radosny, ile każdego z nas w każdym z nich jest. Nadaje nadzieję na zmartwychwstanie. Akt zmartwychwstania jest możliwy dla każdego z nas – poprzez to co czynimy, cośmy uczynili.
Alski
Otwierająca esej strofa pochodzi z wiersza Thomasa Hardy’ego „Dżdżysty poranek wielkanocny”, w tomie: Stanisław Barańczak, 444 wiersze poetów języka angielskiego, Wydawnictwo Znak, Kraków 2017.